Ostatni raz pisałam pamiętnik w czwartej klasie. Treści w nim zamieszczane skupiały się na tym, co obejrzałam, z kim się bawiłam i jak pokłóciłam się z mamą o urządzenie urodzin dla wszystkich koleżanek z klasy. W tym roku powrót do zapisywania swojej codzienności był moim noworocznym postanowieniem. Podjętym z chęci samodoskonalenia i podążania wzorem wielu autorów, których podziwiam. Mające ułatwić mi tworzenie własnych tekstów, bo w teorii im więcej się pisze tym łatwiej powinno wpadać się w rytm pracy, tym łatwiej powinna iść. Muszę przyznać, że to postanowienie bardzo ciężko mi go dotrzymać.
Pisanie pamiętnika jest dla mnie o wiele cięższe niż pisanie bloga. Blog jest publiczny, edytowalny i ma konkretny cel i sens, nawet jeśli ten cel i sens z czasem się zmienia. Wiem mniej więcej czego spodziewa się i co lubi mój Czytelnik oraz na co mogę sobie pozwolić w naszej relacji. Blog to praca, czasem nawet ciężka, ale oswojona.
Pamiętnik jest z założenia nieużyteczny. Nikt oprócz mnie tego nie przeczyta, więc po co tracić czas. Nie jestem w końcu kapitanem okrętu ani nawet Virginią Woolf, żeby ktoś chciał studiować moje zapiski. Być może jednak nigdy nie zostanę Virginią Woolf jeśli nie zacznę prowadzić pamiętnika? Oczywiście jestem swym największym wrogiem i najsurowszym krytykiem, który nigdy nie bywa zadowolony. Z drugiej strony, ponieważ nikt tego nie czyta, nie czuję potrzeby ładnego myślenia, ćwiczenia w głowie różnych opcji zdań, trzymania formy. Władzę nad zdaniami przejmuje spontaniczność przez co są one obrzydliwie surowe i żałosne. Dodaje mi tylko otuchy nadzieja, że ilość żałości w głowie osoby jest ograniczona i jeśli wyczerpie się w pamiętniku, to nie trafi gdzie indziej.
Nie mam specjalnie pojęcia o czym miałabym tam pisać. Tak jak skończona jest żałość, tak i swoje granice ma kreatywność. Wszystko co warte uwagi przenoszę na bloga, pozostaje jedynie szum umysłowy, coś pomiędzy listą zakupów w warzywniaku i przemyśleń nad Wojną i Pokojem oraz moimi relacjami z szefem. Nie wyobrażam sobie zapisywania tajemnic a następnie życia w zagrożeniu, że ktoś te tajemnice mógłby przeczytać. Nie piszę też o wszystkim co myślę, bo większość myśli ma krótki termin ważności, tym krótszy im bardziej wzburzone są moje emocje.
I tak siedzę i patrzę na zeszyt przede mną. I nie czuję się bliższa Virginii Woolf. Czuję się bardzo bliska tej jedenastoletniej Marcie, która cieszyła się, że została wieczorem sama w domu i relacjonowała odcinek oglądanego serialu. Zamiast zbliżać się do autorytetów, zbliżam się do własnych niechlubnych korzeni.
Jak się pisze pamiętnik? A przede wszystkim, jak się to robi bez zażenowania?