Jestem właśnie w połowie urlopu i jak zawsze czuję się przynajmniej tak samo zmęczona jak po ośmiogodzinnym dniu pracy. Może to być kwestia wczorajszego rajdu po gdańskich lokalach połączonego z korzystaniem z hotelowego basenu i sauny, może to być kwestia pogody. Może to być też kwestia tego, że najlepiej odpoczywam spędzając dzień w wannie i na kanapie i oglądając seriale. Ale przecież nie po to człowiek bierze urlop, żeby leżeć na kanapie.
Kończąc studia odczuwałam przejmujący lęk przed paroma aspektami prawdziwie dorosłego życia. Nie był to bynajmniej lęk czy dam radę się utrzymać, znaleźć pracę, zorganizować sobie życie. O nie. Bałam się, że przestanę się uczyć oraz nigdy już nie zaznam prawdziwych wakacji. Obawy co do nauki okazały się niepotrzebne. Każda praca czegoś uczy, a jeśli czujesz, że już nic nowego Cię nie czeka, odchodzisz. To nawet ekscytujące uczyć się z życia, a nie tylko z książek i od razu stosować wnioski z lekcji w praktyce. Ale prawdą jest, że już nigdy nie będzie takich wakacji.
Obecnie przysługuje mi w roku dwadzieścia pięć dni wolnego. Plus święta ustawowe. Plus dwa tygodnie płatnego zwolnienia chorobowego, ale prawo moralne we mnie nie zezwala mi na symulowanie. Każdy dzień jest zatem na wagę złota i trzeba go JAKOŚ wykorzystać. Trzeba zrobić COŚ. Pojechać, zobaczyć, spotkać, ekscytować się, korzystać, czerpać z życia pełnymi garściami. I często to jest świetne. Ale to nie szaleństw obozów i wyjazdów brakuje mi z licealnego i studenckiego okresu. Brakuje mi dni, kiedy głównie leżałam lub patrzyłam się przez okno, wstawałam w południe i kąpałam się do godzin wieczornych. Jednak nie wypada przecież marnować tych drogocennych dwudziestu pięciu dni wolności na leżenie, prawda? PRAWDA?!
W tym roku wzięłam wolne w swoje urodziny. Poszłam na masaż i pedikiur. Zjadłam śniadanie i wiele godzin leżałam pod kocem. Wieczorem dla przyzwoitości wyszłam na kilka piw w pubie za domem. Mogłabym wcale nie iść, ale trzeba mieć szacunek do przyjaciół. To były najwspanialsze urodziny mojego życia. Ale wyrzuty sumienia były ogromne.
Tak oto idiotyczne FOMO popycha do szukania ekscytacji i bycia wciąż aktywnym. I to jest fajne i w ogóle. Ale wracam do pracy bardziej zmęczona niż przed urlopem. I natychmiastowo marzę o kolejnym. Tym razem naprawdę, naprawdę spędzę go w łóżku. Tak sobie obiecuję.