Od ostatniej playlisty minęły prawie cztery miesiące. Pisałam wtedy o bólu istnienia i o tym, że jesień potrwa w Londynie do przełomu kwietnia i maja. Jak jakiś prorok. Oto maj nadszedł. Wybuchł dwudniową falą upałów. Potem zalał się ulewnym deszczem. Dzisiaj znowu było gorąco. Znowu! Już trzeci ciepły dzień w tym roku! W sytuacji, kiedy następnego dnia planuję iść do pracy w sandałach, po raz pierwszy i być może po raz ostatni w tym roku, musicie mi wybaczyć ekscytację. Mój mózg zagotował się z wrażenia i myślami jestem na wakacjach. Do następnego deszczu.
W tych cudownych chwilach pomiędzy deszczem i pracą, kiedy wystawiam twarz na słońce, kiedy ciepły wiatr rozwiewa mi włosy, a bez okularów słonecznych nie widzę niczego, słucham oczywiście muzyki. Wakacyjnej, letniej, lekkiej i słonecznej muzyki. Czytaj: mojej interpretacji wakacyjnej, letniej, lekkiej i słonecznej muzyki. Która oznacza mniej więcej dużo gitary i sporą garść hipisów. To też jedyny czas w roku, kiedy marzy mi się wyprawa do USA (bo zapominam, że boję się samolotów i UK rządzi) i przemierzanie pustyni w kabriolecie. Kwiaty we włosach, mrożona herbata, krokodyle na bagnach i inne atrakcje. Lato to czas, kiedy wyobrażam sobie, że chce mi się ruszyć z mojego małego miejsca na ziemi i przemierzać świat. Na szczęście brytyjskie lato trwa bardzo krótko i szybko o tych pragnieniach zapominam.
W niektórych częściach świata lato trwa dłużej, więc na wypadek, gdyby zabrakło Wam adekwatnych dźwięków, dzielę się playlistą.
California Dreaming: Komentarz chyba zbędny. Klasyk. Kierunek? Los Angeles. Tam jest bezpiecznie i ciepło.
Passenger: Jak podróżować, to podróżować. Uwielbiam siedzieć sobie po cichu na tylnym siedzeniu, milczeć godzinami, słyszeć tylko strzępki rozmów, obserwować świat za oknem niczym niekończący się film i wymyślać nowe historie. Iggy Pop rozumie.
Summer Wine: Piosenka o winie i podstępnej kobiecie. Ale przede wszystkim o dużej ilości wina. Czego chcieć więcej? Otóż można chcieć jeszcze więcej wina.
All Around The Watchtower: Ten utwór jest od początku do końca perfekcyjny i czuję się niegodna o nim pisać.
Jolene: Bardzo kocham pieśni o bólu. Nawet w wakacje nie odpuszczam. A jak Dolly Parton śpiewa o bólu, lęku i pięknej rudej uwodzicielce, to nie można odpuścić. Poza tym motyw kobiety w uprzejmy i szczery sposób zwracającej się do rywalki w miłości jest w muzyce ( i chyba w ogóle) rzadki. Jest przejmujący. Ja to kupuję.
Piece of My Heart: Nie wiem, czy można być większym hipisem niż Janis. Chyba nie można. Poza tym kasetę (kasetę!) z tym utworem kupiłam w pewien upalny dzień na obozie letnim we Włoszech. Krople potu lały mi się z czoła przewiązanego rzemykiem, jeansowe dzwony były całe w ulicznym pyle, a drewniane bransoletki grzechotały na nadgarstkach. To były piękne wakacje.
California Bound: Franka Blacka i jego zespół The Catholics poznałam dzięki ścieżce dźwiękowej Z Archiwum X. Zresztą mocno polecam, Songs In The Key Of X to mocny album. Frank ma bardzo przejmujący i seksowny głos i wyobrażałam sobie, że jest wysokim brunetem przemierzającym pustynie w swoim krążowniku szos. Coś jak Lee Pace zmierzający do Las Vegas, bo rzuciła go miłość życia i musi przehulać ostatnie pieniądze i zginąć marnie. W rzeczywistości Frank jest niskim łysym panem z nadwagą, ale moje uczucie do jego głosu jest ślepe na takie bzdurne i banalne fakty.
Road Trippin’: Zgubmy się gdzieś w USA z Red Hot Chilli Peppers.
My favourite game: Zgubmy się gdzieś w USA z uroczą Szwedką.
Nantes: Ten utwór jest zarazem wesoły i smutny. Bałkański i francuski. O miłości i nie o miłości. Jakby o morzu, ale w sumie nie wiadomo o co chodzi i dlaczego. Pasuje do słuchania podczas tych wieczorów na tarasie, kiedy z kieliszkiem w dłoni obserwujesz zachód Słońca. Na pewno niektórzy ludzie miewają takie wieczory.
Nałożnica: Uwielbiam Gusła Lao Che z ich cudownymi literackimi tekstami. Uwielbiam też Sonety Krymskie Mickiewicza, których echa brzmią w tym utworze. Sama mam ochotę wskakiwać na kibitkę i jechać na Krym, gdzie gad mieszka, nawet jako branka. Kiedy słucham tego utworu krew burzy się we mnie bardziej niż kiedyś na widok Enrique Iglesiasia czy Ricky’ego Martina. Więc sprawa jest poważna.
Aaj Mera Jee Karda: Ścieżka dźwiękowa z filmu Monsunowe Wesele to jeden z moich ulubionych albumów wszechczasów. Polecam absolutnie cały.
In the Heart of The Wood And What I Found There: Po tych wszystkich przygodach wśród hipisów i piasków Nevady, można po prostu przejść się do lasu. A jakie cuda i dziwy tam się objawiają…Current 93 nawet śpiewając o lesie śpiewają o Jezusie, śmierci i sekciarskich wizjach. Za to ich kocham.
Co Wy polecicie na lato?
Tutaj playlista na gorący letni dzień na youtube.