Uważam się za osobę dość dzielną i zaradną. Może nie tak dzielną, żeby w ogóle nie płakać lecąc samolotem, ale zaradną na tyle, żeby wiedzieć ile wina potrzeba wypić na pokładzie, żeby przestać płakać. Więc w ogólnym rozrachunku jest nieźle, nie? Pokonałam (przynajmniej tymczasowo) depresję, przepłoszyłam złodzieja z pokojowego hotelu, by zdążył zabrać tylko TROCHĘ, a nie WSZYSTKO, nie boję się rozmawiać przez telefon. No nie ukrywajmy, jestem niemalże Wiedźminem życia codziennego.
A jednak wciąż zadziwia mnie, przeraża i przerasta ogarnięcie mieszkania. Jestem w stanie z palcem w nosie zarobić na opłacenie wszystkich rachunków, ale problem tkwi w tym, że trzeba te rachunku najpierw znaleźć. Nie zawsze się udaje. Jestem w stanie rozwiązać bolączki międzynarodowych koncernów i podpisać z nimi kontrakt, ale nie do końca umiem przekonać samą siebie do pozmywania podłogi. Wiem, że nie jestem sama. Wiem, że pełno jest nas, pełnych dobrych chęci dzielnych Wiedźminów, do których skierowane są książki o tym jak odbałaganić swe życie. I tak ich nie przeczytamy, możemy przynajmniej połączyć się w bólu. Ja się łączę. Chcesz się połączyć?
∞
Wpadła mi do prania czarna skarpetka. Pierwsze odczucie – ZGROZA! Drugie odczucie – phi, cała reszta śnieżnobiała jak zawsze. I nachodzi Cię nagle myśl. Człowiek całe życie segreguje te wszystkie kolory, pieczołowicie układa wachlarz dwustu pięćdziesięciu sześciu odcieni szarości, błękitu i bieli. A tu czarna smolista skarpeta wpada w sam środek moich śnieżnobiałych koszul z Zaruni i innych podłych sieciówek i co? I nic.
Czyżbyśmy od zawsze żyli w kłamstwie?
Jaki następny dogmat upadnie?
zdjęcia domu z praniem poza kadrem z mojego instagrama
Przyzwyczaiłam się już, żeby metek “nie prać” nie brać zupełnie na serio. Traktuję je jako wyzwanie. Takie puszczenie oka. Tylko w przypadku sukienki od Moniki Kamińskiej i jednych jedynych bardzo drogich spodni (spokojnie, kupionych na wyprzedaży) do pracy nie podejmuję ryzyka. Niech im będzie. Uważam jednak sam fakt istnienia takiej metki za zbrodnię przeciwko ludzkości. Za próbę zmarnowania długich momentów mojego życia. Mogłabym przecież pić whisky i oglądać serial, a muszę się wybrać do pralni i zapłacić za czyszczenie jak za zboże. Jedno czyszczenie sukienki = dwa zacne piwa w dobrym lokalnym pubie. Tak więc to grabież w biały dzień. A z grabieżą walczę.
∞
W domu jestem zupełnie inną osobą niż w pracy. Żadna, absolutnie żadna domowa roślina nie przetrwała ze mną dłużej niż kilka miesięcy. Ciężko w końcu przetrwać bez wody. Podlewanie uważam za opcjonalne. Jestem natomiast idealną ogrodniczką od 9 do 17. Otóż w zeszłym roku każdy pracownik dostał do opieki roślinę, w ramach tworzenia przyjaznego i bardziej motywującego środowiska pracy. Co więcej, każda z roślin ma też imię, żebyśmy traktowali je bardziej personalnie. Brzmi to trochę jak sekta, ale działa. Mój Dave jest bardzo zadbany i regularnie podlewany. Dorobiłam się z niego nawet kilku odszczepek. Puszczają w szklance korzonki i czekają na przesadzenie. Sęk w tym, że musiałabym to zrobić w domu…Nie wiem, czy Dave wybaczy mi zgładzenie swoich dzieci.
Regularnie co kilka miesięcy kupuję paczkę takich samych gumek do włosów i komplet wsuwek. Za każdym razem powtarzam sobie, że po dniu używania będę odkładać je do szufladki. Po paru miesiącach szufladka świeci pustkami, po gumkach i wsuwkach ani śladu i cały proces powtarzamy od nowa. Musowo zjada je ten sam potwór, który wyżera z pralki skarpetki. KIEDYŚ GO ZNAJDĘ.
∞
Jak wszyscy wiemy wspomniany potwór i lokalizacja skarpetek pozostaje największą zagadką ludzkości. Choć trochę moich skarpetek znalazłam ostatnio w szufladzie męża. Właściwie trochę dużo, wystarczyły mi na cały zeszły tydzień. Ale do rzeczy. Życie nie znosi pustki. Dziura powstała w przestrzeni mieszkania po zaginięciu skarpetek wypełnia się błyskawicznie wszelkiego rodzaju paragonami, starymi pudełeczkami, czasopismami, ulotkami. Dzisiaj wyrzuciłam do śmieci piętnaście starych lakierów do paznokci i leki, które przeterminowały się pięć lat temu. Jutro przyjdzie pora na nieużywane kosmetyki i stare, często nieprzeczytane czasopisma. Głęboko wierzę, że każdy z nas jest o wiele bogatszy niż myśli. Mogłabym się obejść bez 90% małych drobiażdżków, które kupuję, bo przecież kosztują maluśko. Potem ich nie używam, ale nie szkodzi, bo przecież i tak kosztowały maluśko.
Na pierwszym roku studiów mama kupiła mi do akademikowego pokoju plastikowe szuflady na kółkach. W akademiku, wiadomo, trzeba (przynajmniej w teorii) upchać dość dużo na nieludzko małej powierzchni. Szuflady, choć szpetne nawet nie nieludzko, ale nawet nieszufladowo, spełniały swoją rolę. Jako, że nie przelewało mi się przez wiele następnych lat, szuflady wędrowały od mieszkania do mieszkania, od miasta do miasta, jako legowisko najróżniejszej maści drobiazgów. Część z tych drobiazgów, jak wspomniałam w poprzednim paragrafie, poszło właśnie do śmieci. Reszta zawartości zmieściła się w zamykanym wiklinowym koszu. Szuflady na kółkach nagle, po raz pierwszy od jakichś dziesięciu lat, są puste. Czyli niepotrzebne. Czyli czas na nie.
Kiedy brałam ślub czułam się bardzo szczęśliwa. Na myśl o zerwaniu mojej relacji z szufladami czuję się tylko nieco mniej szczęśliwa. To nowy rozdział w moim życiu.
∞
Nie powiem, żebym lubiła szczególnie zmywać albo prać. Zmywanie często w zamian za herbatę przejmuje mąż, a pranie w pralce nie jest znowu bardzo uciążliwie. Innego nie robię. Ale, do licha, wolałabym cały dzień dzwonić do obcych ludzi przez telefon, wolałabym nawet lecieć samolotem, niż składać pranie i chować naczynia do szafek. W każdej sekundzie tych czynności czuję absolutny ból istnienia, czuję jak z każdym brzdękiem odstawianego NA MIEJSCE talerza i odwieszanej na wieszak koszuli umiera cząstka mnie. Czasem udaję, że nie miałam czasu się tym zająć i zostawiam to odwiedzającej mnie raz na dwa tygodnie pani sprzątaczce. To najsłodsze kłamstwo. A pani jest jedną z najważniejszych osób w moim życiu. Kiedy umawiamy się i nie odpisuje mi na smsy martwię się bardziej niż nastolatka czekająca na wiadomość od sympatii.
Straciłam już nadzieję, że będę kiedykolwiek ogarnięta. Wolę marzyć, że zrobię zawrotną karierę i pani do sprzątania będzie przychodzić częściej. Kto wie, marzenia się czasem spełniają. W końcu pozbyłam się szuflad na kółkach, no nie?