„Nie ma takiego miasta – Londyn! Jest Lądek, Lądek-Zdrój, tak…”
Londyn sprawia, że wracamy mentalnie do czasów średniowiecza. Do tego okresu, kiedy oprócz pielgrzymów, kupców i młodych rycerzy wydających pieniądze rodziców w poszukiwaniu przygody, znakomita większość społeczeństwa ograniczała swoje wyprawy do wsi i miasteczek w najbliższym sąsiedztwie. Przy czym “znakomita większość” nie oznacza połowy, nie oznacza nawet trzech czwartych, tylko naprawdę, naprawdę ZNAKOMITĄ większość. A najbliższe sąsiedztwo określmy jako, mniej więcej, trzydzieści mil angielskich. I to też jeśli jesteśmy na tyle bogaci, żeby posiadać konia z wozem.
W sercu mojej wioski znajduje się Islington, zahacza o Hackney i Tower Hamlets, na południu opiera się o rzekę krańcami City. Jej najbardziej zachodnie przylądki znajdują się w Westminster i Camden. Jeśli nie mogę dojść gdzieś na piechotę w mniej więcej godzinę w słoneczny letni dzień, to znaczy, że nie jestem tam u siebie.
Oczywiście mamy momenty, kiedy jesteśmy tacy nowocześni. Lecimy samolotem na drugi koniec świata i przemierzamy pola i lasy superszybkimi pociągami. To momenty. Na co dzień trzymamy się swoich małych, pieczołowicie pielęgnowanych światów. W Londynie rozrywki i przyjaźnie są terytorialne. Wręcz plemienne. Wiele z nich nie przechodzi próby czasu gdy rozdzielają nas całe wszechświaty dzielnic. U mnie nie przetrwała żadna. Jest mi łatwiej zobaczyć się z kimś w Polsce niż w Greenwich. Z drugiej strony z prostej bliskości geograficznej rodzą się nowe piękne przyjaźnie. Nieco przypadkowe, ale odznaczające się wyjątkowych zrozumieniem. Bo rozumiemy te same parki, te same uliczki, te same autobusy i nabijamy się z tych samych stereotypów. I z siebie samych, próbujących im sprostać. Chłopcy z City, hipsterskie rodziny ze Stoke Newington, lewacka elita z Islington to mityczni bohaterowie naszej rzeczywistości. Tego nie poczujesz z kimś z innej strony rzeki czy innej strefy metra. Sama nie mam pojęcia, co dzieje się po drugiej stronie rzeki. Kto wie, co tam jest. Może niedźwiedzie? Nie warto ryzykować.
Chyba nie ma w tym niczego złego. Może taka jest natura ludzka. Tak jak naturalne jest jedzenie organicznego buraka, tak naturalnym jest trzymanie się granic świata, który uważamy za swój, za fajny.
Zapraszam Was do tego świata.