Uwielbiam w Londynie jego wielkość i mnogość atrakcji. Po spędzeniu w tym mieście niemal trzech lat wciąż mam bardzo dużo do zobaczenia. Kilka tygodni temu miałam okazję odhaczyć z listy miejsce, które pragnęłam odwiedzić od bardzo dawna.
Ogrody Kew Gardens są niczym Kraina Czarów. Jesteś Alicją przemierzającą nieznane dróżki i co chwila wyrastają przed Tobą nowe cuda. Na przykład szklany pałac z palmami. Wdrapujesz się na szczyt i nagle nie możesz oddychać z powodu gorąca i wilgoci. W kilka sekund z Londynu przenosisz się do tropikalnej dżungli. Chwilę potem trafiasz na aleję pełną stokrotek. Nigdy w życiu nie widziałam naraz tylu stokrotek. Przechadzają się wśród nich dostojne gęsi. Tarzasz się w stokrotkach i odurzasz prosecco. Przy sadzawce spędzasz długie minuty obserwując życie rodzinne kurek wodnych. Kto by pomyślał, że kurki wodne mogą być fascynujące? Ciężko się z nimi pożegnać, ale świat stoi przed Tobą otworem i mkniesz dalej, przez królestwo rododendronów, ogród azalii, księstwo magnolii. I chociaż jesteś tu od wielu godzin, końca nie widać. Zaczynasz myśleć, że może to jakaś przepiękna, najsłodsza pułapka, z której nigdy nie wyjdziesz.
Co jest w Kew Gardens psychopatycznego? Piękno przyrody. I to, że po jakimś czasie się do niego przyzwyczajasz, a kolejna cudowna szklarnia czy piękny zaułek przegrywa z głodem, spragnieniem i żądzą kawy. Cóż, jesteśmy tylko ludźmi, istotami przyziemnymi.
Nie zapominajmy też, że psychopatyczna jest przede wszystkim cena za wejście. Dwadzieścia sześć funtów. Tydzień lunchów. Niezły obiad dla dwóch osób. Manikiur hybrydowy. Mniej więcej pięć piw. Ale cóż. Za magię się płaci.
PS Ostrzegam Was przed sklepikiem z pamiątkami i wyrobami z roślin ogrodu. Wszystko jest cudownie piękne i trudno wytłumaczyć sobie, że tego nie potrzebujesz.