Mam czasem wrażenie, że wszystko co w życiu robię sprowadza się do ukrywania tego jak obleśną kreaturą jestem. Nie mam żadnego wstydliwego sekretu. Nie sprzedaję dzieciom narkotyków. Nie mam na plecach trzeciego sutka ani zdeformowanego bliźniaka. Ale coś mi nie gra.
Czuję się niewystarczająco OSOBĄ. Taką Prawdziwą Osobą. Wszystko przychodzi mi z wielkim wysiłkiem. Jestem doppelgangerem, biorę zewsząd tysiące elementów i z tych tysiąca elementów lepię postać, która jako tako trzyma się kupy. Robię dobrą minę do złej gry, tyle, że grą jest całe życie. Bynajmniej nie udaję kogoś innego. Po prostu niespecjalnie jestem kimkolwiek.
Przynajmniej kilka osób wydaje się mnie lubić, z jakiegoś zupełnie nieznanego mi, nieokreślonego powodu. Znalazłam całkiem do rzeczy człowieka, który z jakiegoś dziwnego powodu się ze mną ożenił. Do dziś nie rozumiem. Są osoby, które piszą, że jestem dla nich autorytetem. Które piszą, że jestem fajna. Ładna. Jakaś inna pozytywna. No bez jaj. O co im wszystkim chodzi? Rzuciło im się coś na oczy i mózgi?
Kiedy czytam komentarz, ze ktoś dziękuje mi za tekst. Kiedy kto inny pisze, ze jestem ładna czy mam fajny styl. W środku czuję sie jak wielki oszust. Nie znasz mnie, nie wiesz jaka jestem beznadziejna. Naprawdę jestem. Uwierz w to. Nie ma we mnie niczego. Kiedy ktoś patrzy na mnie na ulicy, zastanawiam się, co głupiego zrobiłam. Czy przez chwilę wyszło na jaw, że nie umiem w życie? Czy dałam coś po sobie poznać? A może mam coś na nosie?
Mam wrażenie, że każdy element mojego ciała walczy ze mną i próbuje mnie zdradzić. Każdy chce pokazać, że nie jestem ogarnięta i zniszczyć mnie, idąc w swoją stronę. Staram się nad każdym jakoś zapanować, ale mi nie idzie, naprawdę nie idzie. Mam obsesję na punkcie fryzury, odrostów, paznokci, pojedynczego włosa na kolanie. Każde jedno niedociągnięcie jest dowodem w sprawie przeciwko mnie. Każda jedna krostka na zdjęciu sugeruje, że nie zasługuję, żeby istnieć.
I kiedyś wszyscy, wszyscy zobaczą, że tak naprawdę nic nie umiem, nic nie wiem, jestem głupia, nie mam nic do powiedzenia na żaden temat i właściwie nie można mi ufać. Że to wszystko było tylko wrażenie, trochę na niby, trochę dlatego, że nikt nie powiedział w porę “spadaj, głupia”. To będzie straszny moment i chwilami czuję, że nie mogę już znieść napięcia oczekiwania na niego. Lepiej wszystko zniszczyć, wykrzyczeć „tak, jestem niczym” i schować się gdzieś daleko i głęboko i nigdy nie wyjść.
A potem wstaję rano i świeci słońce i czasem jest dobrze. Do następnego razu.