Od jakiegoś czasu częstym komentarzem na blogach jest stwierdzenie “dziękuję za wpis”. Zawsze czuję się na jego widok nieswojo. Z jednej strony to tak, jakby ktoś nagle łapał mój tekst i uciekał z nim na drugi koniec świata. Och nie, myślę. Oddaj go, on nie jest dla Ciebie! Z drugiej strony czuję jakbym nie zasługiwała na to podziękowanie.
Teksty tworzę głównie dla siebie. Wydaje mi się zawsze, że to bardzo widać, bo niespecjalnie specjalizuję się w tematach typu co założyć na jaką okazję, jak rozwiązać taki czy inny problem i nie nauczysz się ode mnie raczej niczego konkretnego o czymkolwiek. Często zastanawiam się o czym niby jest ten blog i do kogo go kieruję. Z przykrością stwierdzam, że chyba jest po prostu o mnie i dla mnie. Co prawda od czasu do czasu ktoś zapyta o radę, zasugeruje konkretny temat albo znajdę ciekawe zapytanie w statystykach. I uwielbiam to, inspiruje mnie to i zachęca do wysiłku. Bo pisanie jest wysiłkiem. Przyjemną i dającą dużo satysfakcji, ale wciąż pracą. Zdecydowaną większość czasu zalewam bloga moimi przemyśleniami i domorosłymi mądrościami, bo muszę. Nie umiem nie pisać. Nawet jeśli skomentujesz, że jestem głupią grafomanką, obawiam się, że pisać będę dalej. Nie wiem czy kiedykolwiek przestanę.
Oczywiście zależy mi na pokazywaniu tego co robię szerszej publiczności. W tym sensie nie piszę tylko dla siebie, bo tylko dla siebie mogłabym trzymać zapisane zeszyty w szufladzie. Co też miało miejsce w dawnym, bardziej analogowym świecie. Bloguję już od tak dawna, że niemalże nie pamiętam czasów, gdy tego nie robiłam. Miałam chyba z piętnaście lat, gdy publikowałam pierwszy wpis. Regularne pisanie jest moim powietrzem. Nie możesz dziękować mi, że oddycham.
To ja dziękuję za Twój czas. Za to, że spędzasz cenne minuty Twojego życia na moim tekście. Możesz przecież w tym czasie tulać szczeniaczki, łapać Pokemony albo czytać Tołstoja czy Dostojewskiego. Albo przynajmniej Austen lub Vonneguta. Czyli osoby, którym naprawdę warto by podziękować za dzieła, które tworzą. Ja jestem tylko małym dziwadłem piszącym sobie głupie teksty w domowym zaciszu. Albo w pociągu. Albo w pubie. Ale głównie na kanapie, w fotelu czy przy małym biureczku. Wiem, że według różnych teorii blogowych powinnam kreować swój wizerunek jak osoby o wiele ważniejszej, zdolniejszej i wyspecjalizowanej w tym co robię, ale niczego specjalnego nie robię. Siedzę sobie i piszę, bo nie umiem inaczej.
No weź nie dziękuj, bo jest mi głupio!