Odnoszę nieodparte wrażenie, że cały świat najpiękniejszy jest około godziny jedenastej trzydzieści. To taka pora, w której wszyscy, na których się natykasz albo mają bardzo konkretny cel, albo nie mają żadnego. Lubię myśleć, że jesteśmy uciekinierami z biur, wolnymi strzelcami, że nikt nie jest tu przypadkowo. Spotykamy się niby zbiegiem okoliczności i porozumiewawczo patrzymy na siebie. A może wcale nie porozumiewawczo. Być może biegnąc przed siebie o jedenastej trzydzieści na otwartej przestrzeni miasta lub głęboko w jego podziemiach jesteśmy po prostu w miarę…szczęśliwi?
Wbrew pozorom Londyn ma w sobie dużo wspólnego z górami. Dla mnie jest majestatyczny niczym skaliste wzgórza i wrzosowiska Derbyshire, gdzie jedynymi stworzeniami na Twej drodze są owce. Miękkie, płochliwe obłoki wyłaniające się z mgieł. Oczywiście Londyn jest tłoczny, głośny i pełen możliwości, których ciężko szukać na wrzosowiskach. Ale koniec końców jesteś tu mniej więcej tak samo oderwany od świata jak wśród owiec. W kosmosie nikt nie usłyszy twojego krzyku.
Przemykam w tłumie niczym mysz w trawie. Nikt mnie nie zauważa. Nikogo nie obchodzę. Nie w taki zły i groźny sposób. Jest w tym coś z absolutnej wolności. Minding my own business. Wiatr, który wieje mi w twarz nie niesie zapachu wrzosów. W ogóle nie jest wiatrem, tylko powiewem powietrza z uchylonego lufcika w metrze. Ale czuję się główną bohaterką mojej wspaniałej historii. Mojej czyli znanej tylko mnie. Nic Ci do niej, Przyjacielu spotkany na szlaku Central, Northern czy Jubilee Line. Łączy nas tylko ten autobus, ten peron, ta stacja. Pokój z Tobą i szerokiej drogi.
Być może przy całym wysiłku wkładanym w pokazywanie się w sieci, w natłoku zdjęć na instagramie i coraz to nowych statusów, moja potrzeba alienacji i anonimowości wydaje się kuriozalna. Nie zaprzeczam, że jest chwilowa, przychodzi i odchodzi. Ale uwielbiam wślizgiwać się nagle w wielkie miasto, żeby zaraz potem, w razie potrzeby, schować się do swojej mysiej dziury i przeczekać w niej do lepszych czasów.
To chyba jak ze związkami. Albo się z kimś rozumiesz, albo nie. London just gets me.