Po kolejnym słabym okresie w życiu i terapii rodem z Rodziny Soprano powoli zaczynam wychodzić na prostą. Owszem, często siedzę w gabinecie patrząc się na terapeutkę z uniesioną wysoko, najwyżej na świecie brwią, ale jednak od ponad miesiąca nie czuję całkowitego bezsensu życia, więc chyba warto. Niezależnie od tego, czy wszystkie moje problemy rzeczywiście wzięły się z dzieciństwa czy też nie. Jeśli to placebo pomaga mi zasnąć, keep it coming.
Podczas ostatniej wizyty miał jednak miejsce moment, który wydał mi się przejmująco smutny. O wiele bardziej smutny, niż gdy zostałam uświadomiona, że moje dzieciństwo wcale nie było szczęśliwe. Powiedziałam na głos, że nie uważam się za osobę, która może interesować podczas nawiązywania nowych znajomości. Po co ktoś miałby ze mną rozmawiać, co ja mogę komukolwiek powiedzieć, czego jeszcze nie widział, nie słyszał i nie doświadczył w swoim życiu. Zapytana o trzy cechy mojej osoby, które uważam za interesujące, nie potrafiłam wymienić żadnej. To znaczy oczywiście, jakieśtam przychodziły do głowy, ale wszystkie wydawały się głupie, naciągane, na wyrost, nieprawdziwe, łatwe do zanegowania. Nie chciałam powiedzieć absolutnie niczego. Zmuszona, cedząc kolejne słowa czułam się fizycznie źle. Chciało mi się wymiotować. Nie w przenośni. Zupełnie dosłownie.
To nie jest tak, że nie widzę swoich zdolności i talentów. Ale lepiej trzymać je w sobie. Lepiej nie mówić, że nieźle piszesz, masz dobry gust i starasz się być dobrą osobą z mocnym kręgosłupem moralnym. Dlaczego lepiej nie mówić? Cóż, żadna z Ciebie Szymborska, Twoje ciuchy z sieciówek nie robią z Ciebie żadnej It Girl, poza tym jesz awokado, więc zabijasz meksykańskich farmerów, a Twoja pensja powinna pójść na operacje chorych dzieci zamiast na wakacje, szmato. Jeśli nie jesteś totalnym zwycięzcą w swojej dziedzinie, nie warto nawet o tym wspominać. Prawda?
Zastanawiam się, skąd u mnie taka mentalność. Nie jest tak, że internet jest bez winy. Do dzisiaj pamiętam kilka komentarzy, przez które nie mogłam spać. Z góry uprzedzam, że obecnie obelgi mnie nie ruszają, nikt nie jest w stanie zjechać mnie bardziej niż ja sama, więc nie warto tracić czasu. Obecnie nie mam specjalnie dużo do czynienia z niekonstruktywną krytyką, ale sądzę, że każdy kto dzieli się swoją twórczością czy informacjami na własny temat w sieci, spotkał się wiele razy z dokładną analizą własnej postaci. Analizą, którą można streścić jako “wcale nie jesteś tak fajny jak myślisz”. Zanim jednak zrzucimy całą winę na internet, zauważę, że moja babcia na wieść o ponad dziewięciuset lajkach pod naszym wspólnym zdjęciem, pozytywnych komentarzach na temat jej urody i sugestii wywiadu powiedziała tylko “nie żartuj sobie”. Bez kokieterii, raczej z lęku przed głupim żartem.
Dziewięćset osób to za mało, żeby coś mogło być prawdą tak jak w serialu BoJack Horseman automatyczną reakcją na nominację do Oscara jest stwierdzenie, że na nią nie zasługuje i w ogóle nie jest za właściwą rolę. Nigdy nie pracujesz nad wystarczająco wartościowym projektem, nigdy nie jesteś wystarczająco dobrym, by coś sobą reprezentować, by móc się na jakiś temat wypowiedzieć, by niezaprzeczalnie być Kimś. Nigdy nie będziesz wystarczająco dobry. Nie warto nawet dopuścić do siebie myśli, że możemy coś znaczyć. Jeśli nie masz oczekiwań, nie możesz zostać zranionym.
Kiedy przełamie się już ten uporczywy ból brzucha i chęć wymiotów i w końcu wyrzuci z siebie że tak, umiem pisać, mam fajne ciuchy i bywam przyzwoitym człowiekiem, nie zmienia się w sumie nic. Może poza tym, że skoro ja to już sobie powiedziałam, to mam gdzieś czy powie mi to ktokolwiek inny. Nie potrzebuję tego. Warto jednak pamiętać o jednym. Zanim powiesz komukolwiek, że nie jest wystarczająco fajny, idź na spacer. Napij się herbaty. Obejrzyj serial. I wtedy zastanów się, po co Ci to. Jeśli nie wnosisz niczego pozytywnego czy pożytecznego, lepiej nie wnosić niczego w ogóle.
Once, when I was young and true,
Someone left me sad-
Broke my brittle heart in two;
And that is very bad.
Love is for unlucky folk,
Love is but a curse.
Once there was a heart I broke;
And that, I think, is worse.
|| A very short story | Dorothy Parker ||