Czasami mam wrażenie, że żyję w jakiejś alternatywnej rzeczywistości. Takiej niemalże bajkowej, w której nikt mnie nie dyskryminuje, wszyscy są dla mnie mili, a zza rogu za chwilę może wybiec jednorożec. Bo nie wiem jak tłumaczyć fakt, że przez dziesięć lat pobytu w Wielkiej Brytanii ani jeden raz nie spotkał mnie przykry komentarz związany z moją narodowością. Podczas niedawnej dyskusji na facebooku musiałam natomiast sprawdzić czy adres widniejący na listach do mnie na pewno jest adresem londyńskim. Bo ewidentnie żyję w zupełnie innym mieście niż ten Londyn o którym WSZYSCY mówią.
To, że następuje upadek obyczajów, wiadomo od dawna. Młodzi nie szanują starych, mężczyźni kobiet, uczniowie nauczycieli, a politycy swoich wyborców. KIEDYŚ BYŁO LEPIEJ. Ale Polska to Polska. Jest jak jest. Choć nie jest dobrze, to w Londynie, moi drodzy, w Londynie to dopiero jest źle, grzmiały głosy. Rzeczywiście, przyznaję, że kiedy David Cameron wyśmiał w parlamencie sposób w jaki ubiera się lider opozycji Jeremy Corbyn, to było okropnie chamskie. Napisałam nawet na twitterze, że hańba, a on musiał poczuć się naprawdę źle, bo ze wstydu nawet nie odpisał. Czasem na ulicy jakiś kierowca powie pomykającemu na rowerze Borisowi Johnsonowi, że jest męską częścią ciała. To też niezbyt miłe, ale trochę w tym racji. Więc nie zawsze jest idealnie, nie da się ukryć. Ale kiedy czytam, że nikt nie ustąpi miejsca ciężarnej kobiecie, albo nikt nie przepuści kobiety pierwszej do drzwi w godzinach szczytu, to jednak zaczynam znowu myśleć, że żyję w jakiejś fatamorganie, w wirtualnej rzeczywistości, która jest widzialna tylko dla mnie.
Zaznaczę od razu, że będąc za równouprawnieniem, wcale nie oczekuję od nikogo przepuszczania w drzwiach. Sama przepuszczam czasem kobiety, mężczyzn, dzieci, starców, psy, koty, szefa, zależy jaki mam nastrój. Jeśli ktoś mnie przepuści, to jest mi miło, niemniej jednak, nie wymagam. Ale za każdym razem kiedy jestem w metrze ktoś mnie przepuszcza. Zazwyczaj mężczyzna. Oczywiście istnieje możliwość, że wyglądam na sierotę, która przewróci się i zablokuje drzwi, jeśli nie będą pilnować jak wchodzę. Mogę być też tak porażająco piękna i pełna uroku, że mnie przepuszczają, a całej reszty świata nie. W końcu, może z miejsca rozpoznają we mnie Polkę i boją się, że jeśli wejdą przede mną, to ukradnę im pracę. Wszystko to jest prawdopodobne.
Tak sobie dzisiaj jadę w strasznym ścisku tym metrem i myślę o tym wszechobecnym chamstwie. Wiadomo, człowiek na człowieku, emocje buzują. Na Kings Cross jakaś większa grupa młodych ludzi próbuje wcisnąć się do już i tak ściśniętego wagonu. “Can everybody please move forward?” pyta dziewczę neutralnym głosem. I wszyscy się posuwają i wszyscy się zmieścili. Ta sama grupa blokowała jednak wyjście na Euston. “I think you will have to step out” mówi neutralnym głosem współpasażer do młodego człowieka blokującego wyjście. I młody człowiek wychodzi, wszyscy się przepraszają, przechodzą, wchodzą, jest dobrze. No co sobie te chamy myślą? W co one grają?
Pewnie w to samo, co te chamy, które przepraszają Cię, kiedy wpadniesz na nie na ulicy. To ulubiony angielski podstęp. Musi chodzić o coś cwanego. Potem jedziesz do Gdańska, przepraszasz tak kogoś na ulicy, a on prawie dostaje zawału, bo coś od niego chcesz. I jeszcze ten, jak nagle jakaś kasa robi się pusta i nie podbiega do niej uczciwie osoba z samego końca, jak to zrobiłby porządny Polak (pamiętam Cię, rycerzu z lotniska w Gdańsku), tylko zbiorowa świadomość oddaję tę kasę we władanie drugiej osoby z kolejki. Chamstwo. W ogóle to ukrywanie uczuć jest jakieś fałszywe, lepiej powiedzieć wprost, co się o kimś myśli. I kiedy na przykład z promiennym uśmiechem proszę panią na dworcu PKS w Krakowie o przesunięcie się o jeden krok, bo próbuję przejechać z walizką, mówi mi szczerze i z serca “ulicą se kurna przejedź” i daje mi znać spojrzeniem, że uważa mnie za najgorszego śmiecia. Od razu czuję słowiańską duszę. Niestety nie wszyscy rodacy mają w sobie taką charyzmę. Można zaobserwować naprawdę dużo takiego brytyjskiego zakłamania.
Najgorsze w Londynie jest jednak wracanie do domu z lotniska. Za każdym razem gdy mam ze sobą walizkę, stado mężczyzn próbuje mi pomóc ją wnieść. Przy moich pierwszych wizytach w mieście bałam się, że może ktoś chce mi po prostu walizkę ukraść. To by miało sens. Albo przynajmniej chce mnie uwieść, wykorzystać, a na koniec wyciąć nerkę. Lecz nie. Zawsze kończyło się na poniesieniu walizki po schodach. Obecnie wolę podróżować z mniejszym bagażem niż kiedyś, a na widok zbliżających się mężczyzn po prostu udaję, że ich nie widzę, bo czasem aż usta bolą od tego uśmiechania się i mówienia “no, thanks, I’m fine”. Ile można?
Londyn to jednak chamskie miasto, jeśli porównać je do Glasgow czy Edynburga. Przepuszczenie w drzwiach? Każdy może przepuścić w drzwiach. Ale czy każdy poniesie Ci siatki ze sklepu, bo wyglądają na ciężkie, a do przystanku kawałek? Czy każdy zatrzyma swoją taksówkę, bo zbliża się północ, a Ty stoisz na pustej ulicy i rozglądasz się w którą stronę iść? No nie każdy. A Szkot tak.
Więc może jest coś chamskiego w tych londyńczykach. Nie starają się wystarczająco mocno. Albo po prostu sobie to wyobraziłam. Przecież WSZYSCY LUDZIE MÓWIĄ, że jest inaczej. A ja mieszkam w londyńskiej republice własnej głowy.
|zdjęcia : Kat Terek|