Osobiście nie znoszę powiedzenia “co cię nie zabije, to cię wzmocni”, bo znacznie częściej pozostawi Cię w stanie totalnej rozsypki, z głębokimi, trudno gojącymi się ranami i bezsennymi nocami. W tym przypadku muszę się jednak zgodzić. Jeśli przeżyjesz luty, to przeżyjesz wszystko.
Nieprzypadkowo Walentynki obchodzimy w lutym. To desperacka próba przypomnienia, że jest na świecie jakaś miłość i dobro. To próba zmuszenia ludzi, żeby byli dla siebie nawzajem mili w tym niezwykle ciężkim okresie. Nawet, jeśli metody są dość toporne, a czerwone pluszowe serca czy koronkowe stringi ociekają kiczem. Kiedy na zewnątrz pizga złem i nie możesz szukać już pocieszenia w świątecznej atmosferze czy noworocznej ekscytacji, świadomość, że ktoś gdzieś tam może Cię kocha jest światełkiem w tunelu.
Niestety z dobrymi intencjami jest jak jest. Pamiętam dobrze ten feralny rok, kiedy zarówno moja przyjaciółka jak i ja zostałyśmy rzucone na kilka tygodni przed Walentynkami. Czułyśmy się jak piętnastoletnie femme fatale, cyniczne kobiety z przeszłością, których nie czeka już w życiu nic. Mniej więcej miesiąc później zaczęłam się spotykać z moim obecnym mężem, więc możemy z całą pewnością uznać, że wszystkie moje związki kończyły się w lutym. Statystyki są bezlitosne.
Luty to taki idiotyczny przejściowy moment. Niby końcówki wyprzedaży są najtańsze, więc mam nową sielską suknię i nonszalancki prochowiec. Tylko po co mi sielska suknia i prochowiec, kiedy zewnątrz mamy pięć stopni i ta sytuacja nie zmieni się przez następną wieczność? Niby weszła na konto premia za ostatni kwartał zeszłego roku, ale zarezerwowałam wiele wyjazdów i znów jestem prawie biedna. Oczywiście wyjazdy są odległe o całą wieczność.
Chociaż w środku w sercu jestem radosna i szczęśliwa, niekoniecznie to widać, bo hibernuję się pod zwojami płaszczy, szalików i koców. W głębokich odmętach pachnącej miodem i kokosem wanny. Kiedy ktoś próbuje mnie z tych zwojów i odmętów wyrwać, choćby mentalnie, zachowuję się jak obudzony niedźwiedź, jak rozdrażniona ośmiornica. Dwa razy w tym tygodniu oberwało się tak mojemu szefowi. Ale nie dbam o to. Taka ze mnie femme fatale, ostra laska z przeszłością. W lutym każdy z nas ma przeszłość.
Chciałabym na koniec zostawić Was z jakąś radosną, podnoszącą na duchu pointą, ale bądźmy poważni. Nie bardzo się da. Chyba, że tak: pozostało jeszcze dwadzieścia dni lutego. Przynajmniej nie jest rok przestępny, nie?