Zdaje się, że w jednym z artykułów na TV Tropes czytałam niedawno o tym, że fabularnie uznaje się związki za ciekawe tylko w tej początkowej fazie podchodów. Kiedy para po wielu odcinkach serialu w końcu się pocałuje i wyzna, co do siebie czuje, zaczyna być nudna i nie bardzo wiadomo, co z nią zrobić.
W prawdziwym życiu uważamy chyba czasem podobnie. Plotkujemy z koleżankami o tym kolesiu, który dał nam swój numer na przystanku, nie o tym, że mężczyzna, z którym jesteśmy od kilku lat zrobił najpyszniejszą kanapkę świata. Będziemy zasypywać się sms-ami, kiedy wydarzy się jakaś drama, a nie spędzając razem uroczy wieczór.
Osobiście muszę przyznać, że choć faza romantycznych uniesień początku znajomości jest cudowna, to wcale za nią nie tęsknię. Mam tendencje do zmieniania się w kłębek nerwów pod byle pretekstem, zarówno kiedy ma wydarzyć się coś potencjalnie przykrego jak i potencjalnie najlepszego na świecie. Naprawdę cieszę się, że nie muszę zastanawiać się, kocha czy nie kocha, ten telefon, spotkanie, związek to na poważnie, z nudów czy dla seksu i czy drugiej stronie zależy tak jak mnie. Motyle w brzuchu wspominam dobrze, podobnie jak dobrze wspominam pełen talerz świeżych ostryg. To, że są super, nie oznacza, że potrzebuję ich życiu częściej.
Motyle w brzuchu są wspaniałe, ale prawda jest taka, że za każdym razem wydawały mi się podobnym odczuciem. W przeciwieństwie do tych fabularnych par, których okoliczności zakochania się są tak bardzo inne, w rzeczywistości wczesne zakochania wydają mi się stosunkowo podobne, a o wiele ciekawsze jest dla mnie wspólne budowanie własnego świata. Nie kwiaty na randce, ale sms “jakiego chcesz burgera”, kiedy wracam wykończona z delegacji. Albo rozpierająca, uskrzydlająca chęć podzielenia się dobrymi wieściami z tą jedną jedyną osobą. Kłócenie się o to czy Radosław Sikorski jest mężem stanu czy nie przy śniadaniu i awantura w drodze powrotnej z pubu, bo mamy inny pogląd na pierwszą wojnę światową, chociaż nikt już nie pamięta na co konkretnie. Porozumiewawcze spojrzenie, kiedy ktoś wciska nam kit. Brak potrzeby udawania kogoś kim się nie jest. I wszystko pomiędzy.
A motyle? Zawsze znajdzie się je w filmach, serialach, piosenkach Justina Biebera i książkach. Chociaż sama chyba wolę pisać o wspólnym wygrywaniu wojen i budowaniu bezpiecznych przystani niż o kruchych owadach.
[ilustracja : Maja Lulek]