Produktywność to takie słowo klucz ostatnich kilku lat. Dziesiątki tysięcy poradników są na wyciągnięcie Twojej ręki. Nauczą Cię jak zaplanować dzień. Nauczą Cię najlepszych nawyków. Nauczą Cię, jak usunąć ze swojego życia wszystko, co stoi na drodze Twojego sukcesu.
Z tym zwiększaniem produktywności jest tylko taki jeden problem. Praca jest niekończącym się procesem. Nigdy nie będzie momentu, kiedy usłyszysz “jesteś wystarczająco dobry, gratuluję, więcej nie trzeba” albo “no, to już na razie starczy tego pracowania”. Będzie następny miesiąc. Następne zadanie. Następny target. Następny klient. Następny tekst. Następny pomysł. Im bardziej jesteś produktywny, tym więcej będziesz robić. Do pewnego momentu jest to pomocne. Po przekroczeniu tej granicy, wpadasz w pułapkę.
Jest mnóstwo rzeczy, których chciałabym się nauczyć w związku z organizacją pracy. Najbardziej tego, jak nauczyć się odpuszczać. Jak pozbyć się uczucia, że będąc okropnie zmęczoną nie mogę iść spać, bo powinnam dzisiaj pisać tekst. Albo, że nie mogę obejrzeć kolejnego odcinka serialu, który świetnie mi wchodzi, bo powinnam więcej pracować. Jak nie mieć wyrzutów sumienia, bo jestem śmierdzącym leniem, nie będąc w stanie co dwa dni mieć skończonego tekstu na bloga, a w przerwach między tekstami pisać kolejnych rozdziałów. To wszystko oczywiście po ośmiu godzinach etatu, gdzie też dzień w dzień staram się być coraz lepsza, coraz bardziej produktywna.
Jasne, w pułapkę zagoniłam się sama. Przyznam bez bicia, że sama siebie chłoszczę ambicją i oczekiwaniami. Kiedy coś idzie dobrze, łatwo się przyzwyczajam i potrzebuję tego więcej. Potraktuj to jako przestrogę. Produktywność, czy raczej pogoń za nią, potrafi być o wiele większym problemem niż prokrastynacja. Z pewnością jest dla Ciebie o wiele bardziej niebezpieczna.
Nie chcę być bardziej produktywna. Po prostu chcę bardziej odpocząć.