W średniowieczu najfajniej było należeć do tych najszlachetniej urodzonych grup społecznych. Niestety, procent szlachty i niezwykle majętnych osób utrzymuje się od wieków na stałym poziomie i oscyluje w okolicach 2-4%. Jeśli nie jesteś wiernym wasalem pana feudalnego, to co ci pozostaje?
Zdecydowanie lepiej być z miasta niż z niego nie być. Stosunek chłopa do ziemi to temat rzeka, przy czym najczęściej to temat niemiły dla chłopa. Nie to co w mieście. Miasto to taki dziwaczny twór, odgrodzony od ograniczających go pól i lasów murem obronnym, a także zestawem praw.
“Powietrze miejskie czyni wolnym”, mówił człowiek średniowiecza, bo teoretycznie wszyscy mieszkańcy, od prostytutki i żebraka po bogatych kupców, byli ludźmi wolnymi i równymi wobec prawa. Podczas gdy chłopi musieli wywiązywać się z obowiązków wobec właścicieli ziemskich, mieszczanie po opłaceniu podatku mogli sobie hulać. Nie potrzeba było zgody pana feudalnego na zmianę miejsca zamieszkania albo zawodu czy małżeństwo. Synowie mogli edukować się w takim kierunku, jakiego życzyła sobie rodzina (i jaki była w stanie opłacić, rzecz jasna), a utalentowany młodzieniec niskiego pochodzenia mógł próbować do czegoś dojść ciężką pracą i talentem. I niejednemu się udawało, istnieje wiele dowodów na to, że wiele zamożnych rodzin kupieckich założonych zostało przez takich właśnie chłopców zdolnych, acz ubogich.
Bogate mieszczki stanowiły atrakcyjne kandydatki na żony dla dworzan. Jeśli przypominasz sobie poprzedni wpis o rycerskich podróżach, Georg von Ehingen był świetnym przykładem rycerza, który ożenił się z “dziewczyną z ludu”. Taka dziewczyna z ludu była oczywiście w każdym przypadku bogata niczym regularna arystokratka. Zakładając jednak, że mogła pochodzić z rodziny o skromnych korzeniach, jest to dowód na to, że mieszczanie stanowili grupę z najlepszymi perspektywami na awans społeczny. Mieszczanie byli cenionymi na dworze urzędnikami, niezbędnymi dla jego funkcjonowania, a dobrze wydane za mąż mieszczanki dostawały się w szeregi dam dworu.
Mieszkańcy miast niejednokrotnie okazywali się lokalnymi patriotami, których lojalność leżała bardziej po stronie Dijon czy Gdańska niż lokalnego władcy. Relacje królów i książąt z miastami bywały skomplikowane i gwałtowne. Ileż to moi ukochani książęta burgundzcy musieli zabiegać o wierność i zadowolenie mieszczan z Brugii, Brukseli czy wspomnianego Dijon! Ileż uroczystych wjazdów i karnawałowych festiwali musieli opłacić, żeby gawiedź i patrycjat nie powiedzieli im nagle, że mają księcia w nosie! Książę z kolei sięgał do miejskiej kasy, gdy zaszła taka potrzeba (czyli raczej często) oraz nadawał i odbierał przywileje jak mu się podobało. Miasta się buntowały, książę je pacyfikował, a potem urządzał uroczyste wjazdy i festiwale, sięgał do miejskiej kasy, bawił się przywilejami i tak dalej, i tak dalej…
Dwór nie do końca mógł egzystować bez bogatych miast, a miasta potrzebowały łask dworu, z czego wszyscy zdawali sobie sprawę. Zachowały się całkiem dobrze udokumentowane negocjacje…łapówek, których życzyli sobie dworzanie w zamian za reprezentowanie interesów miast. Uroczym przykładem jest list wysłany przez Jehana Grosa, ministra finansów i pierwszego sekretarza księcia Burgundii, do rady miejskiej w Dijon. W liście informuje włodarzy miasta o swym zbliżającym się ślubie i zaprasza ich reprezentanta na uroczystość prosząc, aby uczcili okazję “tak jak uznają za stosowne”. Uznali za stosowne podarować trzy naczynia ze srebra, za które miesiąc po ślubie Jehan podziękował, podkreślając, że zawsze będzie dbał o interesy miasta jak o swoje własne.
To oczywiście jedynie wstęp do bogatej historii miast. Można pisać książki odnośnie gildii, ich polityki i konfliktów, takich jak wielka miejska bitwa między weneckimi stoczniowcami i rybakami. Można poświęcić życie badaniom miejskich procesji religijnych i świeckich festiwali. Jak wiadomo, historię piszą zwycięzcy, mamy więc mnóstwo historii sukcesu i rozwoju miast, opisów cudownych procesji, uroczystości i turniejów. Sama specjalizowałam się w etykiecie i obyczajach, inspirując się pracą mojego profesora, który o dworach i miastach Francji i Burgundii napisał dość sporo. Choć przeczytałam wiele tych publikacji, zaskakująco niewiele miejsca zajmują w nich losy tych, którym udało się nieco mniej. Ale to już zupełnie inna historia…
Prosty chłopak i prosta dziewczyna z ludu. Rodzina Arnolfinich miała związki z dworem księcia Burgundii Filipa Dobrego.