Zobaczyłam niedawno na fejsie filmik o Prawdziwych Problemach. Filmik pokazywał żyjących w nędzy mieszkańców Afryki wypowiadających kwestie typu “nienawidzę jak kabel z ładowarki nie sięga mi do łóżka” czy “nienawidzę jak mój dom jest tak wielki, że potrzebuję dwóch routerów do wifi”. W zamierzeniu nagranie ma nas skłonić do refleksji nad naszym idiotycznym narzekaniem i pokazać, że mamy Takie Cudowne Życie, nie to co Afryka. Więc weźmy się w garść, odrzućmy głupie narzekanie, cieszmy się życiem, pomagajmy NAPRAWDĘ potrzebującym. Ma sens, co?
Tyle, że nie.
Pamiętam jedną z pierwszych wizyt u terapeutki, kiedy to stwierdziłam, że moje depresyjne uczucia są irracjonalne, bo przecież niczego mi w życiu nie brakuje, nie mam specjalnych problemów, moje życie w zasadzie zawsze było w porządku, no może z małymi wyjątkami. Co to jest w porównaniu do PRAWDZIWYCH PROBLEMÓW osób chorych, zgwałconych, maltretowanych czy głodujących w Afryce. Sam fakt, że z moimi rozterkami Pierwszego Świata siedzę na kanapie u terapeutki jest żenujący, nie?
Nie.
W miarę postępu terapii musiałam rozwiązywać małe supełki, w których skrzętnie pochowałam swoje lęki, frustracje i żale z przeszłości. Nikt mnie nigdy nie maltretował i nie zgwałcił, ale otrzymałam swoją dawkę cierpienia, odrzucenia i traumy, którą zawsze chowałam za fasadą “wszystko w porządku”, “nic się nie dzieje”, “wcale mnie to nie boli i nie obchodzi”. Oczywiście w dalszym ciągu to cierpienie było nieporównywalne do cierpienia wielu milionów ludzi na świecie. Wystarczyło jednak, żeby sprawić, że nie chciałam żyć i nie byłam w stanie normalnie egzystować. Bywały dni, że terapia zamiast pomagać wpędzała mnie na długie godziny pod kołdrę, gdzie myślałam sobie o tym, jak wolałabym nie istnieć. Wcale nieprzypadkowo miało to miejsce dokładnie wtedy, kiedy dotykałam tych spraw, które nie były takie duże, które przecież “wcale mnie nie bolały” i nie były porównywalne z Prawdziwymi Problemami.
Właściwie wszystkie osoby, o których wiem, że leczyły się lub leczą z depresji, powtarzają ten sam schemat. Jestem głupi/a, nic mi nie jest, nie mam prawa czuć się okropnie, przecież inni mają gorzej. Wiele osób to myślenie długo powstrzymuje od szukania pomocy. Marnują przecież czas swój i terapeuty, wydają pieniądze na jakieś mrzonki, kiedy nic im nie jest. Ataki paniki, płakanie w toalecie, niemożność wstania z łóżka to przecież problemy pierwszego świata. Gorszym jeszcze przypadkiem są osoby, które mają masę problemów ze sobą i, świadomie lub nie, nic z tym nie robią. Ich frustracje przenoszą się na innych, winny jest cały świat lub wybrana grupa społeczna, sąsiad, dzieci, rodzice albo Żydzi, masoni i cykliści.
Ja wiem, że internetowe filmiki opierają się na wyśmianiu głupich problemów i wywołaniu wzruszenia bosymi stopami. Niemniej jednak uważam, że kończenie filmiku hasłem #firstworldproblems are not problems jest głupie i szkodliwe. Pomijając już te nieszczęsne ładowarki i routery (które mają prawo irytować, choć nie znam nikogo, kto przeżywałby je dłużej niż kilkanaście sekund), jest mnóstwo problemów, które dotkną Cię w Twoim uprzywilejowanym życiu w Pierwszym Świecie, a z którymi ubodzy mieszkańcy Trzeciego Świata nigdy się nie zetkną. Masz prawo czuć się źle. Masz obowiązek zadbać o siebie. Jasne, pomagajmy Afryce jak najwięcej. Ale świat byłby o wiele piękniejszym i bardziej przyjaznym miejscem, gdyby każdy dostrzegł i rozwiązał swoje własne problemy, zanim zrobią się na tyle duże, że zaczną uprzykrzać życie jemu i otoczeniu. Szczęśliwi ludzie kochają innych ludzi i chcą dzielić się swoim szczęściem. Po terapii wiem, że kiedy nie muszę płakać w toalecie, jestem w stanie wykazać się o wiele razy wyższym stopniem empatii w stosunku do ludzkości.
Kiedy lecisz samolotem, dostajesz wyraźną instrukcję, żeby w razie potrzeby najpierw założyć maskę sobie, a dopiero potem innym, którzy mogą potrzebować pomocy. To jest jedna z najlepszych życiowych porad. Nie pomożesz nikomu, jeśli samemu nie jesteś w pełni sił.