Pewna osoba z mojego otoczenia powiedziała mi, że inna osoba z mojego otoczenia pytała, czy wszystko u mnie w porządku. Brzmi jak wstęp do wyjątkowo nudnej opowieści. Właściwie to jest wstęp do bardzo nudnej opowieści. Jednak dość mocno się zdenerwowałam.
Nie było w porządku.
To był moment, że siedziałam codziennie skulona, nie mając ani siły, ani motywacji do życia. Musiałam bardzo dużo wysiłku wkładać w sam fakt bycia gdziekolwiek poza własnym łóżkiem. Patrząc wstecz, w zasadzie powinnam była zostać dłużej w łóżku na zwolnieniu, ale mądry Polak po szkodzie. Myślałam, że muszę wziąć się w garść. W końcu się wzięłam, ale na myśl o tamtych dniach, przechodzą mi po plecach ciarki.
Wydawało mi się, że cały świat wymaga, żeby zachowywała się jak porządny, dorodny, zdrowy człowiek. Że tego świata w ogóle nie obchodzi moje małe cierpienie. Mam przecież obowiązki, które trzeba wypełnić, a emocje powinnam zostawić sobie po godzinach. Wiem, że źle myślałam, nawet wtedy wiedziałam, że źle myślę. Czym innym jest jednak logiczne myślenie, czym innym uczucia. Uczucia nie biorą jeńców. Niszczą wszelką logikę.
Gdyby ktoś zapytał mnie czy wszystko w porządku w momencie, kiedy z całych sił próbowałam nie płakać, być może powiedziałabym, że tak, w porządku. Być może przegrałabym walkę i jednak zaczęła płakać. Może bym się zirytowała, może uciekła do toalety. Nie wiem co bym zrobiła, ale byłby to znak. Wskazywałby, że nie jestem w tym strasznym świecie sama. Naprawdę czekałam, aż ktoś zapyta. Ale nie zapytał.
Gdy osoba, znajdująca się kilka metrów ode mnie, mówi komuś, że coś było chyba nie tak, trafia mnie szlag. Świetnie, że się martwiła. Takie czyste, sterylne martwienie to może sobie wsadzić. To jak całowanie się przez foliową siatkę albo głaskanie kota przez szmatkę. Lepiej sobie w ogóle darować.
Niemniej jednak, mocno się zirytowałam. A to oznacza, że naprawdę jest ze mną lepiej.