Dzisiaj dzielę się w końcu kursem językowym, na który sporo z Was czekało, marudzę na ból pisania i trochę politykuję. Ale nie tak znowu dużo. Zapraszam!
♦
Jednym z moich wielkich marzeń jest nauczenie się języka gaelickiego. To tak na początek, bo chciałabym znać zarówno odmianę używaną obecnie w Szkocji jak i irlandzki, następnie walijski, i starsze, historyczne wersje tych języków, żebym mogła czytać sobie średniowieczne teksty w oryginale. Na koniec jeszcze staroangielski i staronordycki, ewentualnie powrócić do poznanej już średniowiecznej łaciny kościelnej…
Do tej pory moim największym sukcesem w nauce celtyckich języków jest powiedzenie “następny przystanek – Bangor” po walijsku. Po semestrze nauki średniowiecznego irlandzkiego poległam, był to najtrudniejszy język jaki w życiu widziałam, a uczyłam się w życiu japońskiego i arabskiego.
Z czystym sumieniem mogę polecić jednak stronę do nauki szkockiego gaelickiego, na którą wpadłam przypadkiem na facebooku. Dzięki niej po raz pierwszy to wszystko zaczęło mieć jakikolwiek sens, zrozumiałam nawet („mniej więcej”) zasady lenicji, które wcześniej były dla mnie czarną magią. Siedzę sobie z tym kursem wieczorami, patrzę w te kolorowe obrazki dla dzieci i powtarzam za lektorem. Mąż ma ubaw. Dzięki temu jednak po raz pierwszy poważnie rozważam coś, co było wcześniej nieosiągalne – wstawienie gaelickich zdań w dialogi moich postaci, kiedy akcja przenosi się do Szkocji…Jeśli masz za dużo czasu i chcesz nauczyć się totalnie nieprzydatnego języka, to idealny link dla Ciebie.
♦
Zaczytuję się obecnie w książkach Lema, choć przyznam szczerze, że przynajmniej 40% czytanego tekstu nie ogarniam rozumem. Mniej więcej wszystkiego o nauce i technologii. W kontekście niezwykłej wyobraźni Lema i kreowanych przez niego światów, bardzo spodobała mi się Planetocopia. Jej autor, Chris Wayan, hobbystycznie kreuje światy. Dosłownie światy, chodzi o całe planety, alternatywne wersje Ziemi. Np. potencjalne wizje Ziemi za tysiąc lat. Albo Ziemia z nieco zmienionymi biegunami, Ziemia do góry nogami, Ziemia z wyparowanymi oceanami i tak dalej.
Praktycznie jest to strona niepotrzebna do niczego poza naukowo-myślowymi eksperymentami, można sobie tam po prostu poczytać o wymyślonych, hipotetycznie realistycznych planetach. Książki Lema też są jednak właściwie do niczego nie potrzebne…
♦
Janek ze Stafly napisał książkę. Tym samym bardzo mnie zirytował, bo zaczęliśmy rozmawiać o pisaniu książki w tym samym czasie, obecnie Janek skończył i dopina wszystko na ostatni guzik, a ja jestem na piątym rozdziale (z planowanego miliona rozdziałów). Popełnił z tej okazji okolicznościowy wpis o tym jak bardzo pisanie długiej formy różni się od blogowania. Mogę tylko przyklasnąć.
Pisanie bloga to dla mnie krótkie koncepty i jasne przekazy, połączone z natychmiastową reakcją odbiorcy. Bardzo to lubię, ale porównałabym taką ekspresję do fast foodu. Powieść wymaga skupienia, tysiąc słów piszę większość dnia, patrzę się w ekran, rozmyślam, zmieniam szyk zdań, zmieniam wypowiedzi postaci. Dość mocno się męczę, ale jednocześnie czuję dużą ekscytację. Jak podczas całodziennego gotowania. Nie mam jednak żadnej informacji zwrotnej od Czytelnika (co próbuję zmienić, zalewając koleżanki fragmentami).
Jednocześnie bardzo ciężko przestawić się z jednego trybu pracy na drugi. Zwykle mam albo dzień bloga, albo dzień powieści. Czasem kończy się na dniu serialu…
Nie mogę doczekać się, kiedy książka Janka pojawi się na rynku i będę mogła usłyszeć od niego wszystko odnośnie wydawniczych doświadczeń.
♦
Polka pracująca jako nauczycielka niemieckiego w Berlinie opisuje swoje doświadczenia z pracy z imigrantami. Ciekawe, wzruszające, chwilami niepokojące. Do zastanowienia.
♦
Dzisiejsze linki mają pewne zabarwienie polityczne i lewicujące, ale widocznie taki mamy klimat. Nie jestem specjalnie skora do podziwiania kogoś i uważania go za autorytet, jednak Umberto Eco to postać, która ma sporo cech autorytetowi niezbędnych. Ten artykuł podsumowuje jego esej dotyczący głównych cech faszyzmu. Bardzo ciekawe, bardzo na czasie. Niestety.
♦
Twitterowe konto TabloidArtHistory próbuje udowodnić, że zdjęcie Beyonce czy Harry’ego Stylesa ma więcej wspólnego z historią sztuki niż mogłoby się nam wydawać. Co obrazuje (he he) odpowiednimi przykładami z dawnych mistrzów zestawionymi z ujęciami z tabloidów. Cudny koncept, można też zobaczyć co lepsze zestawienia w artykule z W Magazine.
♦
Chcesz usłyszeć jak muzycznie brzmiałoby Twoje imię i nazwisko zagrane metodą wymyśloną przez Roberta Schumanna? A może potrzebujesz nowego hymnu na cześć swojego kota? Moje imię i nazwiska brzmią niemal jak Etiuda Rewolucyjna, ale już Riennahera jest całkiem przyjemna.
Jak zawsze, podzielcie się swoimi ciekawostkami. Cmok.