Dzisiaj minął mój pierwszy miesiąc w pracy. To taki interesujący okres, w którym codziennie zmienia się bardzo dużo. Dwa tygodnie temu prawie z nikim nie rozmawiałam, dzisiaj zostałam dodana do tajnej dziewczyńskiej grupy na WhatsAppie, bo poszłam z kimś wczoraj na wino. Życie biurowe, niczym fortuna, jest szalone i nieobliczalne.
Ogólnie to studiowanie historii nie jest w życiu specjalnie potrzebne, bo tylko człowiekowi robi się smutno na widok błędów powielanych od wieków bez wyciągania z nich wniosków. Miałam jednak takiego farta w życiu, że przez jakiś czas zgłębiałam pewien aspekt historii społecznej, który w życiu się przydaje. Ludziom przez wieki zmieniają się zabawki i dogmaty, natomiast pewne wyuczone zachowania – nie aż tak bardzo. Znakomita większość firm rządzi się takimi samymi prawami jak dwór książęcy. Jaki to fart napisać magisterkę polegającą na porównaniu mechanizmów rządzących dworem średniowiecznej Burgundii oraz Wersalu Ludwika XIV! Jestem biurwą dyplomowaną.
Będąc biurwą, albo dworzaninem, warto zastanowić się na wstępie, gdzie się widzimy w tej strukturze. Czy chcemy być pupilem władcy? Czy chcemy założyć własną frakcję i trząść firmą? Gdyby życie było filmem albo ekscytującą powieścią, wybrałabym posadę szarej eminencji, potęgi rządzącej wszystkimi zza tronu, dzięki podszeptom i
Życie to jednak nie film, intrygowanie wymaga wiele wysiłku ponad samą pracę za którą człowiekowi płacą, a ja lubię unikać zbędnego wysiłku. Z tego powodu zawsze wybieram pozycję podobną księciu St Simon – kogoś, kto zna reguły gry i właśnie dlatego staje sobie z boku. Paradoksalnie zawsze wychodzę na tym dobrze. Ludzie, którzy robią co do nich należy z chłodnym dystansem, są zaskakująco dobrze traktowani. Każdy ma jednak inny styl, więc rozumiem, że nie wszyscy tak lubią.
Obserwuj
Podstawą sukcesu w strukturach społecznych jest obserwacja. Kto, z kim i dlaczego. Kto z kim rozmawia, ale jeszcze ważniejsze – z kim nie rozmawia. Kto jak na kogo patrzy. Mowa ciała. Kiedy pracowałam w firmie, w której bardzo mi się nudziło, zabijałam czas tymi obserwacjami i po niedługim czasie byłam w stanie stwierdzić kto z kim spał, chociaż minęło kilka miesięcy, zanim z kimkolwiek się zaprzyjaźniłam i poznałam wszystkie tajemnice poliszynela. Wciąż traktuję to jak fajną zabawę między jednym zadaniem a drugim. Zabawa zabawą, ale dzięki temu łatwo określić, które grupy zupełnie nie są dla mnie. A to jest informacja najważniejsza dla mojego dobrobytu.
Kochaj wszystkich…
Prosta zasada. Nie mów o nikim źle. Tylko tyle i aż tyle. Po pierwsze – struktury, w których znajdujemy się z obcymi przecież ludźmi, wyzwalają czasem w ludziach dziwne instynkty. Wszystko co powiesz może być użyte przeciwko Tobie. Poza tym, czasami zmieniamy zdanie. Głupio tak nagadać na kogoś, kto okaże się przyjemny przy dokładniejszym poznaniu. I jeszcze jedno. Naprawdę da się szanować kogoś, kogo się nie lubi. I da się z tym kimś pracować. Po co psuć atmosferę?
…nie ufaj nikomu
To brzmi groźnie, choć nie mam na myśli niczego złowieszczego. Wychodzę z założenia, że z każdym mogę się śmiać i rozmawiać o rzeczach mało ważnych albo ogólnie znanych. Każdy czasem narzeka na humor szefa, z każdym można porozmawiać jak poznało się męża, żonę czy kota. Myśli bardziej skomplikowane, kontrowersyjne czy osobiste pozostawiam na moment, kiedy komuś ufam. Poprzednim razem zajęło mi trzy lata zanim uznałam, że warto się nimi dzielić.
Jeśli nie mówisz o nikim źle i nie dzielisz się niczym ważnym, nikt nie da rady Ci zaszkodzić. Ktoś kiedyś chciał, żebym była zwolniona, bo czuł się zagrożony. Ktoś inny mi o tym powiedział. “Widocznie ma swoje powody, żeby mnie nie lubić, ja tam ją lubię”, wzruszyłam ramionami i poszłam zrobić sobie herbatę. Zgadnijcie kto pierwszy zakończył przygodę w tym zakładzie pracy?
Zostaw ego w domu (ale kawałek miej zawsze w kieszeni)
Wychodzę z założenia, że praca jest kontraktem. Ktoś płaci mi za mój czas spędzony na robieniu tego co określiliśmy w ramach umowy. W zamian dostaję pieniądz. Więcej mnie nie interesuje. Nie jestem nikomu winna nic poza tym na co zgodziliśmy się na wstępie. Nie żyję dla pracy. Jeśli się nie wali i nie pali, wychodzę punktualnie do domu.
Nie emocjonuję się jeśli ktoś mnie nie kocha tak jak na to zasługuję. W ogóle nie bardzo myślę o tym na ile miłości zasługuję, bo…no, lubię być z boku, a miłość wymaga czasu, uwagi i czułych gestów, a nie po to idę do pracy. Nie emocjonuję się jeśli ktoś wymyśla głupie zasady. Jego firma, jego prawo.
Jeśli jednak ktoś na mnie krzyczy i jest przykry, to zabieram manatki i tyle mnie widzieli. W pracy nie mam ego, mam jednak godność. Praca to nie kamieniołom albo zesłanie na Syberię. To tylko kontrakt społeczny. My nie jesteśmy poddanymi, którzy nie mogą powiedzieć władcy, że właściwie to już nie chcą z nim pracować. No, chyba, że się jest obojętnym na łaskę pańską księciem St Simon, który tak powiedział i poszedł i pozostawił króla w stuporze (a gdy minął mu foch to zaczął błagać księcia o powrót).
Koniec końców w biurze warto być cnotliwym i pracowitym niczym zakonnik, łagodnym niczym białogłowa i dzielnym niczym rycerz. A do tego obojętnym na warunki zewnętrzne niczym stoik.
Czy się da? Czasem. Najłatwiej w piątki. Powodzenia 😉