Życie usłane jest mniej lub bardziej istotnymi kamieniami milowymi. Pierwszy raz zaczęłam martwić się wiekiem gdy miałam siedemnaście lat, bo przecież księżniczki zwykle mają szesnaście. Nie wiem czy to prawda, ale wtedy byłam o tym przekonana. Osiemnastka to oczywista granica. Potem koniec czasów nastoletnich. Ćwierćwiecze. Bycie bliżej trzydziestki niż dwudziestki. W końcu ONA. Najgorsza.
Pamiętam z dzieciństwa taką scenę z amerykańskiego filmu, a może z serialu. Płonął biurowiec. Spory szklany budynek. Jedna z bohaterek miała urodziny. W ostatniej scenie leży z otwartymi oczami na biurku. Chyba nie żyje. Ktoś, pewnie strażacy, wynosi ją. Na biurku pozostaje kartka, a może tort, z napisem “życie zaczyna się po trzydziestce”. Nietrudno zatem zrozumieć, dlaczego trzydziestka wydawała mi się straszna niczym Buka.
Cóż, trzydziestka w ogóle nie jest straszna. Właściwie jest zupełnie niezła i nieźle robi na głowę.
Sama myślę sobie często na jak wiele rzeczy jestem już za stara. W szybkim tempie robi się ich coraz więcej. Jestem za stara na kompleksy. Jestem za stara na pracę, której nie lubię. Na oszczędzanie na zdrowiu. Na zmuszanie się do rzeczy, których nienawidzę. Na zaniedbywanie kondycji fizycznej. Na przejmowanie się opinią innych. Na spędzanie czasu z osobami, które nic nie wnoszą do mojego życia, nawet uśmiechu. Na porównywanie się z innymi. Na mnóstwo, mnóstwo innych rzeczy też. Najbardziej na brak szacunku i sympatii do siebie.
Kompleksy nieprzypadkowo znalazły się na pierwszym miejscu, bo ostatnio zauważam, jak przestały mi doskwierać. Byłam na olbrzymim pracowym przyjęciu na ponad tysiąc osób, na którym obowiązywały stroje wieczorowe. Sama ledwo dopięłam się w swój, bo musiały powiększyć mi się piersi, ale przecież nie będę się martwić, że przybyło mi akurat w tym miejscu, nie? Są kobiety, które za ten przywilej płacą. Na następny raz kupię po prostu nową sukienkę. Najbardziej zaskoczyło mnie jednak, że na widok kobiet o figurach modelek nie czułam, może po raz pierwszy, rozpaczy. Raczej “no, skubana, fajne ciało, fajna sukienka”, po czym przestawałam w ogóle o tym myśleć. Bo trzeba było ustawić się w kolejce do malowania po twarzy brokatem.
Niektórzy makijażyści twierdzą, że wkrótce po trzydziestce jest się już za starym na brokat. Kłamcy. Nigdy nie jest się za starym na brokat.
We wczesnej młodości słyszysz wiele razy, żeby się nią cieszyć póki możesz, bo to najpiękniejsze chwile życia i nigdy nie wrócą. Sama pamiętam lekki dysonans, bo jak to mają być najpiękniejsze chwile, skoro czuję się tak okropnie? Więc nie. To nie są najpiękniejsze czasy. Mają mnóstwo swoich zalet, bo buńczuczność, emocjonalność i wrażliwość z tego okresu rzeczywiście minęła bezpowrotnie, podobnie jak dość duża beztroska i mała ilość obowiązków. Wakacje nigdy już nie będą takie same. Ale tak jak człowiek nie ma wiecznie ochoty na pizzę, piwo i noszenie glanów, tak nie miałabym ochoty być licealistką. Been there, done that. To, że nie muszę się już przejmować tym, czy inni mnie lubią, bo liczy się dla mnie to czy ja ich lubię, jest tak samo wartościowe jak nastoletnie kiełbie we łbie. W tym tygodniu poczułam się też osobą kompetentną w wykonywanym zawodzie, kwestionując zdanie i podejście kogoś, kogo uważałam za bardziej kompetentnego. I miałam rację. Ja, która pięć lat temu bałaby się otworzyć buzię.
Największym skarbem ostatniego czasu jest jednak fakt, że opinia innych zaczyna mieć dla mnie coraz mniej znaczenia. W tym złym sensie, który sprawia, że boję się o czymś napisać, bo co pomyśli o mnie Czytelnik. Że jestem uzależniona samopoczuciem od tego czy w danym miesiącu dostanę milion lajków czy sto. Czy blog mi urośnie czy nie. Ankieta jest wspaniałym przykładem, bo jeszcze rok temu każdą z nich czytałam z trzęsącymi się rękami. Czy ktoś powie, że jestem głupia, brzydka i nudna? A może pogłaszcze mnie i ukocha? Czułam się więźniem uzależnienia, co sądzą inni i co mogę napisać, żeby byli szczęśliwsi. Obecnie nie ma to znaczenia, bo wiem, co lubię i będę pisać i jeśli komuś się to przy okazji podoba, to wspaniale. Jestem zbyt stara na dyskusje z tymi, co mają mnie za głupią, brzydką i nudną. Zresztą, czy bycie głupią, brzydką i nudną to naprawdę jest taki wielki problem?
Wiem kim jestem, wiem kim chcę być i kim być nie chcę. Wiem, że mam wpływ jedynie na to jak ja reaguję na świat i ile wysiłku wkładam w codzienność. Cała reszta jakoś będzie. Po czterdziestce i po pięćdziesiątce. Chociaż mam wielkie plany na życie około dziewięćdziesiątki. Jak one mi nie wyjdą to będę mieć lekkiego focha.