Nie mam nic do powiedzenia.
Skończyłam się.
Wszystko zostało powiedziane.
Nie jest to pierwszy ani ostatni raz, kiedy przychodzi to samo uczucie. Zapewne nic nie znaczy i minie i znów będzie przepięknie i normalnie. Podniosę się, przyjdzie wiosna i będziemy wszyscy piękni i młodzi. W jasnej sukience będę się bujać na hamaku i świat znowu stanie się godny fotografowania. Bukiet na stole przypomina, że takie czasy nadejdą. Powietrze zaczyna powoli pachnieć nadzieją. Ale jeszcze trochę czasu.
Czasami marzymy o rzeczach, na które nie jesteśmy gotowi. O rzeczach, których nie moglibyśmy udźwignąć. Myślę, że w obecnym momencie życia nie jestem gotowa na nic więcej niż mam. Nie jestem gotowa na zmianę życia ani na spełnienie najskrytszych pragnień. Myślę, że ten rok, ta zima, ten luty dają w kość tak bardzo, że marzeniem jest przetrwać i pamiętać, że może być inaczej. Trzymać się tej myśli i nie zapomnieć, że sensem życia nie jest wytrwanie od porannego wyczołgania się z łóżka do wieczornego wczołgania się do łóżka, że między tymi dwoma momentami może być cały świat, ba, światy, wszechświaty i inne wymiary. W tej chwili ich istnienie pamiętam jak przez mgłę.
Napiszę jak już je odnajdę.