Co roku w Dzień Kobiet przypominam tekst, że to obciach nie być feministką. W tym roku mam dość. Nie dlatego, że zmieniłam zdanie. Bynajmniej. Uważam, że bycie feministką jest nieustannie ważne, można nawet uznać, że obecnie jest ważniejsze niż kilka lat temu. Nie mam jednak ochoty po raz kolejny kopać się z koniem i wysłuchiwać argumentów, jak to ktoś chce sobie być delikatną kobietką, albo matką rodzinie, i nie potrzebuje łatek, bla bla bla i inne bzdury o wnoszeniu lodówki (oczywiście w międzyczasie głosując w wyborach powszechnych, pracując i otrzymując pensję i, chociażby, wychodząc za mąż za kogo tam się panience podoba). Nie zrobiłam w życiu nic takiego, żeby musieć ponosić raz po raz karę wysłuchiwania tych kuriozalnych argumentów. Dzisiaj zatem o czym innym.
Kiedy na polskiej wikipedii pod hasłem feminizm wejdziemy w podpunkt o historii ruchu, znajdziemy zdanie, że “za pierwszą feministkę w historii uznaje się Christine de Pisan, francuską pisarkę z XIV wieku”. Oho, myślę sobie. Tu już mnie nie zagniecie, bo w okolicy Pisan i jej dzieł spędziłam dwa piękne lata życia, najpierw biorąc udział w ćwiczeniach ze średniowiecznej kultury dworskiej, potem robiąc tytuł magistra z zakresu kulturoznawstwa średniowiecza i renesansu. Jedziemy z koksem, panie i panowie (chociaż raczej panie, mężczyzn mamy tu poniżej 10%). Kryśka wchodzi na scenę.
Nie da się ukryć, że de Pisan była w średniowieczu postacią wybitną. Bestsellerową pisarką, w czasach, kiedy ludzie nie potrafili czytać, a kobiety nie miały w zwyczaju publikować. O de Pisan przez długie lata nie pamiętano, a potem nagle zaczęto o niej pisać więcej niż o jakiejkolwiek innej kobiecie w średniowieczu. Dlaczego? Okres odrodzenia jej popularności przypada na lata siedemdziesiąte. Feministyczne historyczki chciały o kimś pisać, a w swoim okresie Christine nie miała specjalnie dużej konkurencji…Gdyby żyła dzisiaj jej status można by porównać do kogoś pomiędzy Wisławą Szymborską a Beyoncé.
Miała w życiu jednocześnie wielkiego farta jak i pecha. Urodziła się w zamożnej (choć nie szlacheckiej) rodzinie. Jej ojciec obracał się wśród elit intelektualnych i choć nie zachęcał jej do nauki, to też nie wydawał się jej jakoś specjalnie karać za zainteresowania wykraczające poza to czego oczekiwano od kobiety. Choć formalnej edukacji nie otrzymała. Po co? Przecież była dziewczynką. Wyszła za mąż w wieku piętnastu lat za mężczyznę dziesięć lat od siebie starszego, ale widocznie dobrze trafiła, bo okres małżeństwa wspominała jako najszczęśliwszy w życiu. Co też nie jest średniowiecznym standardem. Nie chcę być tu killjoyem, który niszczy komuś wizję miłosnego patatajowania księżniczek i rycerzy, ale zaryzykuję pogląd, że rodzinę Christine mało obchodziło czy jest zakochana w przyszłym mężu, a bardziej fakt, że pełnił urząd dworski i był dobrą partią.
Przy tym całym ciągu szczęśliwych przypadków, Christine nie wykazywała specjalnych ambicji aż do śmierci jej męża, kiedy to nie miała wyboru i musiała zdobyć fundusze na utrzymanie siebie, dwójki dzieci, owdowiałej matki i dwóch młodych braci (lub bratanków, źródła mają pewne wątpliwości). To też nie tak, że nagle dotknięta melancholią po stracie ukochanego poczuła wenę. Przegrała procesy sądowe o przyznanie jej wynagrodzenia męża, ponieważ, no cóż, była tylko kobietą…W chwili odcięcia od męskiego wsparcia i pozycji niespecjalnie cokolwiek znaczyła. Jedynym, co mogła zaoferować, była lekkość jej pióra i dzięki zainteresowaniu wzbudzonym w siatce swoich kontaktów (znajomych z pracy ojca i męża…) znajdowała regularne zatrudnienie na książęcych i królewskich dworach. Co za fart, że jej ojciec i jej mąż nie zabraniali jej rozwijania zainteresowań, prawda?
Pisan nigdy w życiu nie stwierdziła, że nienawidzi mężczyzn, ani że chce sama w pojedynkę wnosić lodówkę po schodach pałacowych wież. Wręcz przeciwnie, męża zawsze wspominała z rozrzewnieniem i jak wielu innych twórców epoki widziała różnice w temperamentach i naturze płci, które mogą się UZUPEŁNIAĆ. Miała jednak tupet prowadzić publiczną debatę z mizoginistycznym Jeanem de Meun, w którym niespecjalnie “miała dystans” wobec uznawania kobiet za płytkie i niemoralne uwodzicielki, w przeciwieństwie do mądrych i cnotliwych mężczyzn. Sama była właściwie całkiem konserwatywna jeśli chodziło o to, co uważała za źródło szczęścia (małżeństwo i rodzinę), co nie przeszkadzało jej głosić potrzeby edukacji kobiet, ich udziału w zarządzaniu majątkiem i szacunku wobec nich.
O tym co konkretniej pisała wspominałam przy okazji poprzednich tekstów historycznych – wstępu do średniowiecza, średniowiecznego Hollywood i ówczesnych kobietach, a nawet przy okazji całkiem współczesnego tekstu o związkach. Nie były jej obce zagadnienia od tematów sypialnianych poprzez PR i wiarygodność kredytową do prowadzenia obrad ze szlachtą. Niektóre są aktualne do dziś. Ale co będę się rozpisywać. Polecam poczytać.
Christine miała w życiu sporo szczęścia, które dla nas dzisiaj wydaje się być czymś zupełnie banalnym i normalnym. Czy była pierwszą feministką? Nie jestem wielbicielką takich anachronizmów. Ale miała odwagę i…no cóż, jaja, żeby mówić głośno coś, co dla wielu było wywrotowe. Że kobieta to też człowiek, ma wartość i godność. Coś, co było odważne i nie podobało się niektórym mężczyznom. I mówiła o tym dalej, bez wstydu.
Mimo wszystko warto i dzisiaj być jak Christine.