Kocham czytać, a najbardziej kocham czytać o postaciach, które kocham.
Jestem dość prostą w obsłudze czytelniczką. Do zdobycia mojej miłości potrzeba i wiele i niewiele. Najprościej zapewne zdobyć ją pończoszkami lub oficerkami w powieści z XIX-wieku. Jednak wiadomo, nie każda powieść może taką być. W tym wypadku zawsze można poratować się wyniosłością, intryganctwem i innymi mało chwalebnymi cechami. Bo, powiedzmy sobie otwarcie, nie po to czytam, żeby na łamach powieści napotykać postaci miłe i przyjemne, które byłyby dobrymi kolegami. Czytam po to, żeby było ciekawie!
Dzisiaj lista pięknych panów (powiedzmy, że panów, to nie jest zawsze oczywiste), którzy są moimi literackimi miłościami. Kolejność przypadkowa.
Raskolnikow
Istnieje duże prawdopodobieństwo, że moje zamiłowanie do grubych i nudnych XIX-wiecznych, zwłaszcza rosyjskich, powieści zaczęło się od “Zbrodni i Kary”. Sympatia do Raskolnikowa wzięła się natomiast z tego, jak bardzo był podobny do mnie w wieku licealnym. To jest taki wiek, kiedy często czujemy się bardzo niezrozumiani i bardzo niedocenieni, a zasługujemy przecież na tak wiele! No i czytasz sobie i czytasz i czujesz, że jakże ten Rodion ma rację, a potem bęc, siekiera i robi się nieco niezręcznie. Dużo w powieści religijnej dydaktyki, niemniej jednak trafia do mnie postać pięknego, acz ubogiego młodego człowieka, który stacza się na samo dno, aby “odnaleźć się” na Syberii.
Przypuszczam, że gdyby narrator pominął w opisie, że Raskolnikow był piękny, to może nie byłoby większej miłości. Ale czyż wszyscy nie kochamy choć trochę przystojnych i udręczonych bad boyów, których da się jeszcze uratować?
Avallac’h i Eredin
Mam słabość do postaci drugoplanowych i epizodycznych. Bardzo lubię monumentalne dzieła z mnóstwem postaci, od Tołstoja po Czarodziejkę z Księżyca, bo lubię wymyślać sobie rozszerzenia świata i życie bohaterów, którzy stoją trochę z boku. W podstawówce wymyślałam perypetie wrogów Czarodziejek (wydawali mi się tacy nonszalanccy!), kilka lat temu fanfiki odnośnie Thranduila. Saga o Wiedźminie mocno wpłynęła na moje życie i zainteresowania, ale nie powiem, żebym wielce pokochała kogoś z głównego panteonu postaci. No, może Jaskra bardziej niż innych, ale nie na zabój.
Było tam jednak całe multum postaci pobocznych, co więcej, pobocznych elfów. Większość z nich naburmuszona, roszczeniowa, zepsuta, wyniosła. Avallac’h i Eredin wiedli jednak prym w byciu nieprzyjemnymi. Tak, istnieją moje gimnazjalne fanfiki wiedźmińskie, pisane ołówkiem na papierze podaniowym, a oba elfy pojawiają się w nich niejednokrotnie obok autorskich postaci.
Co mnie w nich ujmuje? Oprócz oczywistej elfiej pogardy, lubię tę ich spiskową relację, tak jakby bromance, ale nie do końca. Są też dworzanami, a intrygi dworskie to mój konik. Poza tym Avallac’h jest tak rozbrajająco cyniczny, że aż na swój sposób czarujący, a Eredin walczy z jednorożcami. Znacie inną postać, która walczy z jednorożcami? A on walczy. Nawet Ciri na niego leci. Wcale się nie dziwię. Moje autorskie postaci w fanfikach też na niego leciały. Zresztą, nie tylko na niego, na obu panów.
Ostatnio trafiłam nawet na fanart z Avallac’hem w objęciach Geralta. Zdecydowanie wolę ten pairing niż Yennefer czy Triss…
Estraven
“Lewa Ręka Ciemności” Ursuli Le Guin to mistrzostwo, na bardzo wielu poziomach. Lem zdecydowanie potrafi budować światy, ale planeta, którą wymyśliła Le Guin jest chyba ciekawsza niż wszystkie światy Lema razem wzięte. Przynajmniej dla mnie, bo stosunki społeczne ciekawią mnie bardziej niż właściwości geologiczne.
Na tej liście Estrevan stanowi chyba wyjątek, bo nie jest ani zepsuty, ani zły, ani specjalnie wyniosły. Jest, owszem, politykiem i dworzaninem i sporo jego działań może być skomplikowanych i niekoniecznie życzliwych na pierwszy rzut oka. Zresztą, w świecie, gdzie ludzie nie mają płci, tylko przybierają co miesiąc taką, jak akurat im pasuje, wszystko jest dość skomplikowane. Estrevan jest natomiast najbardziej oświeconą i chyba, hm, jedyną naprawdę dobrą, postacią na swojej planecie. To na dodatek taka postać, która wierzy w wyższą sprawę i poświęci dla niej wszystko. Przede wszystkim siebie.
Książę Andrzej Bołkoński
Nie wiem czy kiedykolwiek skończę “Wojnę i Pokój”, bo to jest zbyt dobre, żeby nie mieć już w życiu przed sobą żadnego nowego rozdziału “Wojny i Pokoju”. Dlatego też dozuję, po kawałeczku, pomału.
Szczerze mówiąc w twórczości Tołstoja nie znoszę motywu fanfiku o sobie samym, w którym postać zadziwiająco podobna do autora wyrywa najlepszą laskę i w ogóle okazuje się największym pozytywnym bohaterem utworu. Jasne, jak miałam kilkanaście lat też pisałam fanfiki, w których sama byłam elfką w drużynie z wiedźminem, ale jednak to trochę obciach.
Lubię za to inne postaci, a już najbardziej te, które Tołstoj z lubością torturuje. A skazanego na klęskę księcia Andrzeja lubię najbardziej. Śliczny, wyrafinowany oficer z fochem na twarzy i bólem istnienia w sercu. Jak on pięknie marudzi, krzywi się i przeżywa ból istnienia!
Czarodziej Howl
Kiedy ogląda się film Miyazakiego, oparty na książce Diany Wynne Jones, ciężko wyobrazić sobie coś jeszcze lepszego od tej ekranizacji. I wtedy wchodzi autorka, cała na biało i jej Howl, na jeszcze bardziej biało i jest to o niebo lepsze. Książka zawiera bowiem dopowiedzenie tych wszystkich wątków, które w filmie są ledwo zaznaczone (na przykład fakt, że Howl jest, nie bójmy się tego powiedzieć, łajdakiem i uwodzicielem, zaliczającym piękne dziewczęta jak leci), a także dodatkowo inne pokręcone i jeszcze bardziej czarowne motywy. Howl jest postacią z gatunku takich, których w rzeczywistości niezbyt lubię (czyt. ten gość, w którym kochają się wszystkie panny w okolicy), ale napisaną tak przyjemnie, że ciężko mu się oprzeć.
Natomiast światu przedstawionemu nie da się oprzeć w ogóle.
Anioł Islington
„Kiedy anioły stają się złe, Richardzie, są gorsze niż ktokolwiek. Pamiętaj, że Lucyfer także był kiedyś aniołem.”
Wiele lat temu był taki moment w popkulturze, kiedy anioły stały się modne, było o nich sporo książek, anime i filmów. To był mniej więcej ten moment, kiedy przeczytałam “Nigdziebądź” oraz pochłaniałam różne dziwne opracowania tłumaczące ile skrzydeł ma serafin, ile archanioł, a ile cherubin i znajdowałam je fascynującymi. Najlepszym popkulturowo gatunkiem anioła jest oczywiście anioł upadły, tak więc Islington z miejsca chwycił mnie za serce.
Miał w tym udział również magiczny świat wykreowany przez Gaimana. Miałam około 14 lat, marzyłam, żeby pojechać do Londynu, a jego Londyn był w dodatku magiczny. Wpłynął na zawsze na to, jak widzę miasto, a poszczególne miejsca do dzisiaj kojarzą mi się przede wszystkim z jego postaciami: Islington, Seven Sisters, Earl’s Court i tak dalej. Aż zamieszkałam w dzielnicy Angel w gminie Islington. Obecnie nie mieszkam już na Angel, ale nasze mieszkanie kupiliśmy również w Islington. W pewien sposób Gaiman, pisząc o swoim aniele skurczybyku, zmienił moje życie na zawsze.
Lord Henry Wotton
Miałam 19 lat, kiedy po raz pierwszy sięgnęłam po “Portret Doriana Graya”. Sam Dorian jest postacią niekoniecznie ciekawą i dość przewidywalną, choć niezaprzeczalnie jest w niej coś elfiego. Uwagę przyciąga natomiast jego starszy mentor, Lord Henry Wotton, dandys, libertyn, wszystko co najgorsze. Nie zależy mu na nikim i na niczym, poza błyskotliwą rozmową i wyrafinowaną rozrywką. Rzuca bon motami z rękawa i lekką ręką psuje Doriana. A jednak w tym wszystkim w końcu zdaje sobie sprawę, że jest dość nieszczęśliwy, dość żałosny i dość przegrany, przejawiając przy tym godną podziwu postawę “co zrobisz – nic nie zrobisz”.
Lord Francis Skelbrooke
Mam wielki sentyment do “Księżyca Goblinów” i “Machiny Gnomów” Teresy Edgerton. To nie jest wybitna opowieść, ale nie da się jej odmówić oryginalności. Pod względem stylu i klimatu uplasowałabym ją gdzieś między twórczością Sapkowskiego, Prattchetta i…Austen oraz Dumasem. Nie ma znowuż tak dużo fantasy spod znaku płaszcza i szpady, z bohaterami w gorsetach, peruczkach i pończoszkach walczącymi z goblinami i knowaniami elfów.
Lord Skellbroke ma i peruczkę, i pończoszki i nawet przyklejany na policzku pieprzyk. Na dodatek jest takim trochę Panem Darcy, wybawiającym z tarapatów i zakochującym się w biednej, acz pięknej i dzielnej panience. I trochę Valmontem, bo wiemy, że to nie pierwsza jego panienka, no i to uzależnienie od proszków nasennych…
Ach, gdyby z tego zrobić serial!
Pan Darcy
Listę zamykam najoczywistszą oczywistością. Tym XIX-wiecznym elfem pogardy, patrzącym na wszystkich z góry dla ukrycia własnych trudności w niezobowiązującej konwersacji. Tym naburmuszonym właścicielem ziemskim, o którym marzą miliony kobiet na świecie, całkiem przypadkowo dlatego, że jest bajecznie bogaty.
Czekam na Wasze typy!