To jest zabawny rodzaj tekstu, ponieważ dotyczy filmu, którego jeszcze nie ma. Nie jest to zatem tekst o filmie. Jest to jednak jak najbardziej tekst o fanach, internecie, reżyserze, zbrodni i traktowaniu ofiar przez szeroko pojęte społeczeństwo.
W telegraficznym skrócie – Tarantino kręci film. Akcja toczy się w roku 1969 i pojawi się w nim Sharon Tate oraz sekta Charlesa Mansona. Pojawi się również Brad Pitt w jeansowej kurtce i Leonardo DiCaprio w golfie jako aktorzy, którzy mieszkają obok Sharon Tate. Mniej więcej tyle wiadomo na chwilę obecną. Dość niewiele. Spoko. Pożyjemy zobaczymy, prawda? Wiadomo też jednak, bo widzę na własne oczy, że film wywołuje ekscytację ciuszkami aktorów, euforię bo „ojaaa nowy Tarantino kocham kocham kocham” i heheszki z Polańskiego.
No i, kurde, nie spoko. Bardzo, kurde, nie spoko.
Nie będę ukrywać, że postać Tate fascynuje mnie od lat. Nie będę ukrywać, że wiem o niej dlatego, że poprzez swoją śmierć zapisała się na zawsze w popkulturowej świadomości. Raz na jakiś czas podejrzewam, że mam dość wyśrubowane wymagania odnośnie szeroko pojętego smaku i klasy w ludzkim zachowaniu, ale potem stwierdzam, że może przesadzam i może jestem niesprawiedliwa albo się wywyższam. Nie umiemjednak zupełnie zrozumieć wesołej ekscytacji wokół tego filmu, jak gdyby był kolejnym Kill Billem. Nie będzie kolejnym Kill Billem, ponieważ nie bawimy się w teatralne zabijanie złoli. W momencie, kiedy zahaczamy o postać Sharon Tate, ten film zaczyna traktować o brutalnym zamordowaniu piątki dorosłych osób i nienarodzonego dziecka. Prawdziwych osób. Może przypomnieć? Nazywały się Sharon Tate, Wojciech Frykowski, Jay Sebring, Abigail Folger i Steven Parent.
Sharon Tate zasługuje na to, żeby ją pamiętać, na pewno zasługuje na film. Czy Tarantino jest najlepszym reżyserem do tego zadania? Cóż. Przyznam, że automatycznie ciśnie mi się odpowiedź, że nie. Lubimy go właśnie za to, że fetyszyzuje przemoc i przedstawia ją w konwencji ekscytującego spektaklu. Ten styl nie wydaje się być gwarantem szacunku dla ofiar. Poruszał już jednak niewygodne i istotne tematy takie jak zbrodnie nazistów i niewolnictwo i niekoniecznie była w tym wielka obrazoburczość, więc jestem gotowa mu zaufać. To może być film o fanatyzmie, o fetyszyzowaniu przemocy przez popkulturę, to może być nawet pewna autoanaliza. Fakt mieszania tej historii z fikcyjnymi wydarzeniami lub traktowania jej jako tła dla innej opowieści niekoniecznie mi się podoba, ale co tam. Takie prawo autora, licentia poetica. Paradoksalnie mam do Tarantino większe zaufanie niż do jego (szeroko rozumianych) fanów.
Nie ukrywam, że sama potrzeba napisania o tym filmie wynika z obserwacji reakcji na zdjęcie z planu. Bezpośrednim impulsem było zadane na bardzo lubianym przeze mnie fanpage’u pytania “Ciekawe co na to Polański? 🙂 “ Może narobię sobie tym wrogów w blogosferze, ale zwykle piszę co myślę i czuję, a tutaj czuję złość. Być może jestem przewrażliwiona, być może za bardzo identyfikuję się z ofiarą, być może w ogóle przesadzam. W głowie nie mieści mi się jednak uśmieszek. Nie wiem co na to Polański. Nie wiem w ogóle jak reagować na film o swojej zamordowanej żonie i nienarodzonym synu. Polański mówi, że wszystko okej i że Tarantino z nim rozmawiał. Zakładam jednak, że pierwszą myślą, która przychodzi mi do głowy nie jest “Lololo, fajno, hehe 😉 😉 ;)”.
Sharon Tate to nie jest filmowy rekwizyt. To nie jest głupia blondynka z horroru. To prawdziwa kobieta. Dwudziestosześcioletnia osoba, która miała kochającą matkę, siostry, męża i za kilka tygodni miała sama zostać matką. Osoba, która była ogólnie szanowana za obiecujący talent i czarującą osobowość. Sprowadzanie jej do bycia “żoną Polańskiego” i rozważanie zbrodni jako heheszka wobec niego jest, no cóż, okrutne. Ja wiem, że biczowanie Polańskiego jest bardzo cool, ale może wyszczególnijmy, że Sharon nie miała związku z jego późniejszymi poczynaniami. Związek z nim nie był całym sensem jej życia. A już zupełnie abstrahując, nie życzyłabym najgorszemu wrogowi, żeby ktoś zamordował jego żonę i dziecko. Ale to może ja. Nie wiem jak można czuć się rozbawionym mając jakiekolwiek pojęcie o sprawie. A jeśli pojęcia się nie ma, w internecie jest bardzo wiele jej szczegółów, łącznie z fotografiami z miejsca zbrodni i opisami jak Tate błagała morderców o życie swojego dziecka oraz tym co napisano na drzwiach jej krwią. Robi się jakoś mniej zabawnie.
To co dodatkowo martwi mnie w sprawie jest fakt, że ta zbrodnia od wielu dekad jest, nie owijając w bawełnę, seksowna. Przemoc wobec kobiet jest czymś do czego jesteśmy wizualnie przyzwyczajeni od wieków, a zabicie kobiety o statusie hollywoodzkiej gwiazdy uczyniło z Mansona i jego sekty popkulturowe ikony. Widziałam nawet kiedyś moodboard pewnej blogerki ze zdjęciami, które inspirowały jej styl w danym momencie. Jednym z nich była fotografia aresztowanych morderczyń Tate. Ciekawe co na to Polański, co? He he. Nie mam specjalnego bólu siedzenia tylko na tę tylko sprawę. Czuję podobny dyskomfort w przypadku innych słynnych zbrodniarzy. Podobny, jeśli nie większy. Przynajmniej pamiętamy jak nazywała się Sharon. Czy możemy powiedzieć to samo o ofiarach Kuby Rozpruwacza? Morderca ma stałe miejsce w zbiorowej świadomości, jest też świetnym produktem do sprzedaży chociażby atrakcji typu London Dungeon. Osobiście uważam, że robienie atrakcji turystycznej między innymi z mordowania prostytutek nie jest fajne (tak, ich zdjęcia i opisy ich obrażeń też są dostępne). Ale może to znowu tylko ja.
Z pewnością obejrzę film Tarantino, ale nie dlatego, że chcę popatrzeć na Brada i Leosia w retro ciuszkach, nie dlatego, że kultowy reżyser wypuszcza nową kultową produkcję, a dlatego, że chcę zobaczyć jak jeden z najbardziej popowych reżyserów traktuje sprawę obrzydliwie okrutnego zabójstwa. Naprawdę, z całego serca mam nadzieję, że to będzie dobry film. Ale ciszej trochę nad tą trumną.