Ten tekst mam w głowie od dawna. Dziesiąta rocznica założenia tego bloga zbliża się wielkimi krokami. Pamiętam pierwsze teksty i koślawe zdjęcia, dodawane z pierwszego wynajmowanego mieszkania na drugim roku studiów. Pamiętam emocje towarzyszące wtedy blogowaniu. Teraz są to zupełnie inne emocje.
Dziesięć lat to jedna trzecia mojego życia. Przez te lata zmienił się internet, zmienił się świat wokół, zmieniło się blogowanie i zaangażowane w nie środowisko. Przez te lata również dorosłam, to oczywiste. Blogowanie miało w tym niemały udział. To tylko pozornie klepanie w klawiaturę w cichości domu, bo interakcji z człowiekiem jest w tym mnóstwo – z innymi piszącymi jak i z odbiorcą. Tak, właśnie. Z Tobą.
Piszecie w komentarzach, wiadomościach prywatnych czy mailach, że jakiś tekst Wam pomógł, że za niego dziękujecie, że coś dla Was znaczył. Taki kontakt wpływa i na mnie. Też mi pomagacie i też znaczycie. Przez dziesięć lat również mnie zmieniliście. Dzisiaj chcę napisać o wpływach interakcji z Czytelnikiem na to, kim jestem obecnie. Zebrałam poniżej garść przykładów i przemyśleń.
There is no crime in being kind
Powiedzmy sobie szczerze, że nie jestem otwartą i kochającą ludzi osobą o optymistycznym nastawieniu do życia. Jestem cyniczna, neurotyczna i niełatwo nawiązuję kontakty, nie przepadam za zwierzeniami i rozmowami z ludźmi w ogóle, o ile bardzo mnie nie zaciekawią albo nie znam ich dobrze.
Z tych względów wiele pytań Czytelników w pierwszej chwili wywołuje moje przewrócenie oczami albo irytację. Bo, na przykład, mnie się wydaje, że coś jest oczywiste. Albo wydaje mi się, że ktoś się ze mnie śmieje. Albo cokolwiek. Automatycznym impulsem w prawdziwym życiu jest wycofanie się, w internecie – cięta riposta. Taka już jestem, so sue me. Kiedyś poddawałam się impulsowi, aż ktoś napisał, że jestem niemiła. Pewnie byłam. Niekoniecznie mi na tym zależało, ale też nie powstrzymywałam się specjalnie. To był jeden z takich momentów, kiedy pomyślałam, że gdybym była postacią w jakiejś opowieści, wcale nie chciałabym być postacią, która jest dla innych z miejsca niemiła. Dlatego teraz wolę odwlec odpowiedź. Za drugim czy trzecim podejściem już się nie irytuje. Jeśli można być dla drugiej osoby miłym, zamiast niemiłym, to trzeba być miłym. Przynajmniej starać się. Nie tylko w internecie – ten stosunek przenosi się również na prawdziwe życie. Świat jest wtedy naprawdę lepszym miejscem.
(a tytuł nagłówka pochodzi z bardzo fajnej piosenki, która też pomogła mi dość do takiego stosunku do życia)
Internet to nie rozmowa nad kawą
Tekst pisany to nie to samo co wypowiedź na żywo, w połączeniu z tonem głosu, mową ciała, mimiką. Czasem zupełnie niewinna wypowiedź brzmi nieprzyjemnie, chociaż nie taki był zamiar. Dlatego zawsze warto, jak w pierwszym punkcie, starać się być w miarę miłym. Starać się zakładać, że nie każdy ma zły zamiar, może zapis myśli wyszedł nie taki jak powinien. A nawet jeśli ma zły zamiar, lepiej reagować na niego życzliwie niż agresywnie. Tak zrobiłby prawdziwy dworzanin 😉
Na tym podwórku rządzę ja
Blogerzy usuwający nieprzychylne komentarze swego czasu byli powszechnie krytykowani i wyśmiewani. Uważano to za jakąś ujmę dla honoru i oszustwo. Im dłużej bloguję, tym bardziej jestem przychylna kasowaniu komentarzy, banowaniu i innemu oczyszczaniu atmosfery. To, że bloguję, na żadnym etapie nie oznacza, że mam pozwalać na agresję w stosunku do siebie. Agresją jest nie tylko napisanie “jesteś gupiom dzifkom i śmierdzisz”, ale też “uważam, że twoje teksty są pseudointeligentne i nie znasz się na niczym, a poza tym jesteś personifikacją wszystkich najgorszych cech ludzkości” i tak dalej. Hejt to nie tylko bluzgi. Komentarze, które są konstruktywną polemiką czy krytyką, witam z otwartymi ramionami. Komentarze ad personam, które mają sprawić, że poczuję się źle, wylatują.
Do tej pory zdarzyło mi się usunąć pojedyncze osoby, ale je ne regrette rien.
Nie muszę być zupą pomidorową
Nie muszę być dla każdego, co więcej, nie chcę być dla każdego. Jeśli jakaś książka/film/muzyka podoba się wszystkim, to sama zwykle nie jestem nią zainteresowana. Osobiście nie lubię czytać mnóstwa osób piszących w internecie. Ba, nie lubię czytać niektórych osób, które lubię na żywo. Czasem dlatego, że mi się nie podoba jak piszą, a czasem po prostu nie jestem targetem. I to jest w porządku. Uważam, że dla każdego jest miejsce i nie trzeba sobie przeszkadzać. Róbmy swoje, twórzmy swoje potworności dla naszych amatorów.
Tylko jedna rzeczy mnie wciąż zadziwia – jeśli nie jestem dla kogoś, to czemu ten ktoś czuje się w obowiązku mnie o tym poinformować? 😉
Nikt nie robi mi łaski czytając
Raz na jakiś czas zdarzy się osoba, która stwierdzi, że nie będzie mnie już czytać, bo cośtam. Bo jestem głupia, nie podobał jej się tekst, albo lubię Polańskiego. Zawsze zastanawia mnie ego takiej osoby, bo o ile rozumiem, że za coś można się na mnie obrazić i odejść to…no cóż, co mnie to obchodzi? Przyjmę na klatę argumenty przeciwko wszystkiemu, co piszę, ale szantaż emocjonalny w wykonaniu kogoś, kogo w ogóle nie znam, spływa po mnie jak po kaczce. “Zawiódł mnie tekst” – rozumiem, przemyślę sprawę, może postaram się lepiej pisać. “JUŻ NIE BĘDĘ CIĘ CZYTAĆ” – so long, farewell, auf wiedersehen, goodbye!
Nie robię nikomu łaski pisząc, nic mi się nie należy z racji istnienia
Będąc młodą blogerką, nie raz i nie dwa czułam frustrację, że przecież taki super mam wpis, a czemu nikt go nie czyta. Na pewno głupi fejs obciął zasięgi. Na pewno ludzie są głupi, a ja taka mądra. Jak może się im nie podobać, skoro głupia X, Y czy Z się podoba? No więc nie. Tak jak napisałam, nie poddaję się szantażom emocjonalnym i nikt nie będzie mnie zmieniał potęgą swego focha, ja rządzę na swoim poletku, ale to Czytelnik zaszczyca mnie swoją obecną. Nie robi mi łaski, ale robi mi coś miłego samym faktem, że jest. Nic mi się nie należy tylko dlatego, że skleciłam kilka zdań. Nie zbawiam świata, nie należy mi się chwała i cześć.
Obecnie nie myślę o tym czy to co napisałam dostaje taką uwagę odbiorcy, jaką ja sobie wymyśliłam, że powinien dostawać. Im mniej o tym myślę, tym mi lepiej. Czasem tekst się podoba. Czasem nie. Trudno. Zaśmieję się może pod nosem, gdy napracowałam się bardzo i się nie podoba lub kiedy nie napracowałam się wcale i przyjmowany jest świetnie. Tyle. Robię dalej swoje i jeśli chcecie wciąż ze mną być, to super. Bardzo się cieszę. Tylko tyle i aż tyle.
Minimalna ilość “sławy” jest cudowna
To chyba Adam Smith stwierdził, że nic nie smakuje tak wspaniale jak sława i jeśli raz się ją poczuje, to chce się jej już na zawsze. Coś w tym jest. Chociaż, jak już pisałam, nie jestem otwarta na ludzi i nie mam łatwości konwersacji, to jednak spotkanie nieznajomej osoby, która mówi “cześć, uwielbiam twojego bloga” stoi wysoko na liście najprzyjemniejszych wydarzeń w życiu. Mam w sobie na tyle pokory, żeby wiedzieć, że nie jestem znaną blogerką, jestem malutką płotką w stawie wszechświata, ale to jest super miłe.
Miłe, w takich dawkach, w jakich to dostaję. Czyli kiedy jestem w Polsce, najczęściej na evencie, festiwalu, konwencie. Rzadziej na ulicy. Za wszystkie te interakcje jestem Wam wdzięczna. Czuję się wtedy przez chwilę, że coś w życiu osiągnęłam. Niezła adrenalina. Jakby co, nie wstydź się odezwać. I nie stresuj się. Ja się stresuję bardziej…
Jestem zupełnie pewna, że nie chciałabym być osobą NAPRAWDĘ rozpoznawalną. Codziennie spotykać wiele osób, które znają mnie z mediów. Mieć się na baczności, żeby nikt nie zobaczył mojej naburmuszonej miny kiedy idę ulicą. Zawsze musieć wyglądać dobrze, bo może ktoś mnie sfotografuje.
Fajnie za to być małą płotką, którą czasem ktoś pochwali.
Nie ma czego się bać
Jeśli boję się opublikować tekstu, to zwykle najlepszy wskaźnik, że powinnam. Że traktuje o czymś istotnym i że się Wam spodoba. Do tej pory tylko jeden tekst przez dziesięć lat bloga przyjął się źle i nie był to bynajmniej tekst, którego się bałam. Za każdym razem, kiedy piszę coś, bo czuję, że inaczej umrę z żalu, natykam się na falę dobra. Pisanie w każdym przypadku mi pomaga, wiadomości sugerują, że niektórym z Was pomaga i czytanie. I to jest świetne – dostać wiadomość zwrotną potwierdzającą sens siedzenia wieczorami nad laptopem. Potwierdzającą, że nie warto rzucać tego wszystkiego w diabły i zająć się oglądaniem seriali.
Jest pewnie więcej rzeczy, które Wam zawdzięczam, z pewnością codziennie mogłabym dodać kolejną. Dobrze, że jesteście. Dziękuję!