(wszelkie opisy dotyczą moich odczuć i stylu, jeśli ktoś ma inaczej…to jego problem lub szczęście!)
Zrobiłam dzisiaj coś żywcem wziętego z poprzedniego życia. Otworzyłam stronę sieciówki w celu obejrzenia ubrań. Nie konkretnej rzeczy, której potrzebuję, czyli zwykle ciążowych rajstop albo staników do karmienia, tylko normalnych ubrań. Dla ludzi. Z myślą, że niedługo będę wyglądać jak człowiek, a nie słodki muminek.
Ludzie wyrażają siebie na różne sposoby i nie uważam żadnego za specjalnie lepszy lub gorszy. Niektórzy przestawiają meble, malują, rysują, tworzą muzykę, uprawiają sport, robią zdjęcia, podróżują, gotują czy co tam jeszcze można robić. Ja sama piszę i dobieram do siebie ubrania. Wizualna warstwa życia jest dla mnie osobiście istotna, zawsze była, od dziecka. Mam w nosie to jak wyglądają i ubierają się inni, dla dobrego samopoczucia muszę natomiast czuć się dobrze z tym co mam na sobie.
O znaczeniu stylu napisałam całą garść tekstów:
| 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 |
Zupełnie rozumiem, że dla kogoś to co ma na sobie nie ma zupełnie żadnego znaczenia, tak jak dla mnie nie będzie miało zupełnie żadnego znaczenia jakie ten ktoś piecze cudowne ciastka. Serio, jest dla nas miejsce na świecie. Żadna postawa nie jest lepsza, więc od razu zaznaczę, że ten tekst jest dla osób, które mają podobną do mojej postawę.
Dla mnie osobiście czas ciąży był (i wciąż jest…termin minął i nic) okresem odpuszczania pozytywnego i odpuszczania rozpaczliwego. Na przemian.
Większość czasu nosiłam to samo, ponieważ rano przed pracą nie miałam siły myśleć i półprzytomna ściągałam coś z wieszaka. Po pracy to coś trafiało do pralki, czym prędzej, żeby znów móc to założyć. Ta półprzytomność jest dla mnie znakiem szczególnym okresu ciąży. W pierwszym trymestrze byłam półprzytomna od mdłości. W drugim jakoś się trzymałam, w trzecim, jeszcze pracując, często nie miałam siły, żeby się umyć. Ani rano, ani wieczorem. Ten stan był przyczyną wynalezienia sposobów na poradzenie sobie z nieumytymi włosami i skutkował decyzją o ich zapuszczaniu. Z tego powodu również zaczęłam mocno odpuszczać makijaż. Jednocześnie kiedy jest się bardzo wymęczonym, nie w głowie człowiekowi kompleksy. Paradoksalnie zatem w ciąży czuję się jednocześnie koszmarnie i bardzo dobrze jeśli chodzi o akceptację siebie, własnej twarzy i ciała z ich zaletami i mankamentami. Widzę teraz, że mogę pozwolić sobie na słabszy makijaż i dalej czuć się ładnie, mogę nie myć włosów i nie wyglądać źle i tak dalej. Dobra lekcja dla perfekcjonistek (do których grona się nie zaliczam, ale co tam).
Mam figurę w typie jabłka, dość szerokie ramiona i brak mi wcięcia w talii, więc okołobebechowe tematy to od zawsze moja zmora. W ciąży długo czułam się jakbym na jednym bąblu miała narośnięty kolejny. Znalazłam w telefonie zdjęcie z lipca z okolic czwartego miesiąca. Prężyłam się przed lustrem pokazując nędzny brzuch. Mój obecny brzuch zjadłby tamten na przystawkę. Wszelkie zdjęcie sprzed roku, dwóch, trzech jawią mi się jako piękne i zgrabne.
Długo nie wiedziałam ile przytyłam, ponieważ podczas przeprowadzki wyrzuciłam wagę. We wrześniu ważyłam się na basenie i przybyło mi wtedy 7kg. Nowa waga zawitała w łazience kilka tygodni temu i zupełnie poważnie sądziłam, że powie “imię twoje milijon”. Czułam się jak trzy miliony, a okazało się, że koło miliona nawet nie stałam. Dramat wagowy był tylko w mojej głowie.
Niemniej jednak czuję pozytywną motywację do powrotu do aktywności fizycznej. Chcę w końcu zapisać się na te zajęcia, o których po kryjomy marzyłam. Tak się składa, że w najbliższej mego domu siłowni uczą tańca na rurze. PRZYPADEK?
Na początku całkiem cieszyłam się na myśl o kupowaniu ubrań ciążowych. Koniec końców wszystkie zakupy z działów i sklepów dla ciężarnych ograniczyły się do:
- 3 par rajstop
- 1 pary spodni
- 2 par getrów
- pasa na brzuch
Dlaczego? Zdecydowana większość ubrań była po prostu brzydka. Zupełnie nie w moim stylu. Nazwy specjalistycznych ciążowych marek są jeszcze większą porażką. Przykro mi, ale nie założę czegoś z metką Mamalicious. Mam jeszcze odrobinę szacunku do siebie. To trochę żart, ale trochę serio – no weźcie, MAMALICIOUS? Dobrze, że nie dresy z napisem MILF wyszytym na pupie kryształkami.
Próbuję unikać ubrań ze sklepów wysyłkowych. Pamiętam jaką pułapką był dla mnie na studiach ASOS, kiedy jeszcze nie zapłaciłam rachunków za prąd i gaz, ale już zdążyłam zamówić trzy paczki. Poza tym wiele razy żałowałam zakupów i musiałam je odsyłać, czego nie znosiłam. Czasami kupuję online jeśli brakuje rozmiaru albo nie mogę znaleźć rzeczy w sklepie. Czasami się w czymś bardzo zakocham, ale staram się mocno ograniczać te zakupy.
Tak samo postanowiłam robić w kwestii ubrań ciążowych. Okazuje się jednak, że tak bardzo łatwo nie jest. Sklepy, po których spodziewałabym się tej oferty (przede wszystkim domy towarowe, np. Debenhams czy John Lewis) są sklepami, w których nie robię dobrowolnie zakupów i wcale nie miałam ochoty zmieniać nawyków. M&S, paradoksalnie, poza bielizną nie ma nic do zaoferowania. Na samym Oxford Street/Regent Street nie wszystkie sieciówki oferują stacjonarnie asortyment ciążowy (np. jeden na kilka H&Mów). O ich dzielnicowych sklepach nie wspominając. Nie ma to jednak znaczenia, ponieważ to co oferują i tak jest dla mnie brzydkie.
Z jakiegoś powodu wszystkie matki mają lubić to samo: obcisłe spodnie i sukienki, T-shirty i kilka rodzajów koszul. Spodnie ciążowe dostępne w sieciowych sklepach to absolutna porażka. Zdecydowałam się jedynie na zwykłe jeansy z H&M, ponieważ były zwykłe. Poza nimi moimi jednymi przyjaciółmi były letnie, lejące się spodnie na szerokiej gumie z Zary, które nosiłam, dopóki nie przyszło ochłodzenie.
Postawiłam na sukienki z własnej szafy. Te, w których się mieściłam. I te, które nie wyglądały głupio na figurze muminka. Choć paradoksalnie największym problemem nie jest wcale brzuch, tylko bujne piersi. Byłam wdzięczna za swoje zamiłowanie do boho sukieniek, ponieważ pozwoliło mi to na niemałe oszczędności. Chociaż co jakiś czas kolejna sukienka musiała trafić na tył szafy, ponieważ z dnia na dzień zaczęła się zbyt opinać. Natomiast inne, w których wcześniej czułam się grubo, wróciły do łask. Po tym czasie ultrakobiecości, moim największym marzeniem są teraz spodnie. Wcale nie nowe. Zmieścić się w stare jeansy, niekoniecznie rurki, którekolwiek z całego zestawu. Założyć spodnie, które nie są na gumce. Coś z nogawkami, co nie jest getrami.
Kompletowanie stroju na konkretny dzień zwykle zaczynam od butów. Podczas ciąży musiałam zrezygnować z cudownie wydłużających nogi botków na obcasie, ponieważ te najwygodniejsze dla mnie na co dzień buty stały się równie nieznośne co cieniutkie szpilki. Powiedzmy, że bez botków czułam się nieco bardziej hobbicio niż zwykle. W trzecim trymestrze nieznośne stały się nawet najkusie. Dochodzimy w końcu do etapu, że nawet jeśli nie wstaję cały dzień z łóżka, czuję jakbym przeszła dwadzieścia kilometrów. Pozbycie się nieznośnego bólu stóp zajęło trzy tygodnie siedzenia w domu.
Gdybym miała zmieścić stylistyczne doświadczenia w kilku złotych radach, to byłyby to:
- Jeśli myślisz, że długi sweter zakryje ciążę, to się mylisz. Gruby sweter pięknie podkreśla ciążę.
- To nie jest czas na kupowanie butów (obecnie przy moim rozmiarze 38.5 musiałabym kupować 40).
- To świetny czas na eksperymenty z lekkim makijażem (im krócej zajmuje wykonanie, tym lepiej i tym jesteś piękniejsza – bo mniej wykończona).
- Jesień i zima to niezły czas na ciążę, wszyscy są puchaci w płaszczach i puchowych kurtkach.
- Nie warto wydawać zbyt dużo pieniędzy na brzydkie ciążowe ubrania – lepiej zaadaptować na nowe potrzeby własną szafę.
- Nie, nie potrzebujemy komplementów ani podrywu do bycia fajnymi, ale czasem miło, nie? Całkiem prawdopodobnie będziesz słyszeć od życzliwych znajomych, że jesteś wielka, a na dodatek mało kto podrywa ciężarne, więc nawet nie dowartościujesz się, że przynajmniej ktoś się obejrzał – warto ubierać się w tym czasie tak jak lubisz. To poprawia samopoczucie.
- Kiedy ma się siłę, większy wysiłek względem wyglądu potrafi dodać energii. Kiedy nie ma się siły, lepiej pospać.
W tej chwili bardzo czekam na poród, na dziecko, na dobieranie mu czapeczek do śpioszków i na odkrycie swojej szafy na nowo. Jak i na kilka innych rzeczy…Na przykład na taniec na rurze!
Jeśli znacie marki, które oferują ładne i niebanalne ubrania ciążowe (nie T-shirty i getry czy obcisłe spodnie), podzielcie się w komentarzach. Może ktoś skorzysta? Jeśli macie swoje własne rady i przemyślenia – też czekamy.