Och, jak dawno nie napisałam tekstu w odpowiedzi na tekst na czyimś blogu! Jak dawno nie towarzyszyły mi te emocje, że oto ktoś w internecie nie ma racji i ja, właśnie ja muszę na straży tej racji stanąć! No, poza facebookiem, ale udowadnianie racji na Facebooku to żaden powód do dumy.
Dzisiaj piszę, ponieważ Tomek Tomczyk, znany jako Jason Hunt, opublikował wpis, w którym chwali sobie strefę komfortu. Nie jest to niespodziewane. Tomek lubi być na przekór wszystkim, więc mnie ten tekst nie dziwi, chociaż się z nim nie zgadzam. No, może zgadzam się w 30%. (Dlaczego wciąż piszę Tomek?)
Kiedy jeszcze uważałam temat za atrakcyjny, sama napisałam serię tekstów zahaczających o strefę komfortu:
Po co wychodzić ze strefy komfortu?
Blaski i cienie wychodzenia ze strefy komfortu
Dość łatwo zauważyć, że moje teksty stoją do tekstów Jasona w opozycji. Czy jesteśmy zatem pod dwóch stronach komfortowej barykady? Nie do końca.
Wszystko sprowadza się do jednego zdania Tomka:
JEŚLI JESTEŚ SZCZĘŚLIWĄ OSOBĄ, NIE CZUJESZ POTRZEBY WALKI ZE SOBĄ.
Możemy spierać się o definicję zarówno szczęścia jak i samej strefy komfortu.
Zakładając, że rodzisz się szczęśliwym, to nie, nie musisz wychodzić ze strefy komfortu. Jeśli umiesz wszystko co chcesz umieć, to nie wychodź. Sama myśl o potrzebie wyjścia ze strefy komfortu znaczy dla mnie, że ktoś szczęśliwy nie jest. Nawet jeśli ta nieszczęśliwość dotyczy małej szufladki.
Akurat ja urodziłam się jako niepewne siebie zwierzątko, które boi się własnego cienia i dojście do obecnego poziomu osoby z jakąś pewnością siebie i jakąś odwagą zajęło mi dekady. Uważam, że było to wyjściem ze strefy komfortu w sferach, w których nie byłam szczęśliwa.
Strefa komfortu dla mnie jest wszystkim tym, co przychodzi łatwo i robi się samo, bez wysiłku, bez lęku, bez zmiany swoich utartych ścieżek. Jeśli piszę tekst na temat, którego się boję, to jest już wyjście z tej strefy. Kiedy pokazuję komuś rozdział książki, kiedy wychodzę na scenę przed ludzi, opowiedzieć im o czymś co uważam za ważne lub ciekawe i czuję tremę, kiedy idę sama na event, kiedy rozmawiam na nim z ludźmi. To wszystko na raz i każde z osobna. Urodzenie dziecka to jest cholerne wyjście ze strefy komfortu, pewnie jedno z największych w moim życiu. Zaraz obok napisania wiadomości do takiego Jasona Hunta, a potem polemiki z jego tekstem (ironia mode on, gdyby nie było to czytelne, ale raczej pogodna, nie złośliwa ironia). Kiedyś bałam się odezwać w jego obecności. Zupełnie serio, jadł darmowego ziemniaka przy tym samym stoliku, a ja się go bałam. Już się nie boję. Zawsze małe zwycięstwo…
Lubię mój tekst o zasłanianiu się introwertyzmem, ponieważ za każdym razem gdy go linkuję, wywołuje małą wojnę. Obrywa mi się od osób, które nic w sobie nie będą zmieniać bo jest im dobrze takimi jakimi są. Sęk w tym, że mnie nie zależy, żeby ktokolwiek cokolwiek zmieniał, jeśli mu dobrze. Jestem za tym, żeby każdy dążył do tej wizji szczęścia, którą sam sobie stworzył. Dla jednym będzie to oznaczać, że nigdy nie wykonają żadnego telefonu. Dla innych, że nauczą się rozmawiać z osobą po drugiej stronie słuchawki. Obie opcje są jak najbardziej w porządku. Jedyne co mnie mierzi to zasłonięcie się jakąś własną cechą i okopanie na pozycji NIE DA SIĘ. “Nie chcę” i “nie czuję potrzeby” to piękne stwierdzenia. “Nie da się” ssie. I nie, nie twierdzę, że chcieć to zawsze móc i że wszyscy zostaniemy milionerami, ale tak, właściwie wszyscy możemy podnieść ten chrzaniony telefon i odbyć rozmowę. Jeśli chcemy.
Strefa komfortu nie ogranicza się też do walki ze sobą. Jest mnóstwo różnych spraw, o które warto walczyć i różnych zjawisk, z którymi warto walczyć. Idei, za które warto oberwać. Moja pierwsza manifestacja była bardzo niekomfortowa. Druga też. Czasami złe rzeczy dzieją się dlatego, że większość osób postanawia nie wychodzić ze swojej strefy komfortu i nie robić niczego, żeby im zapobiec. To prawdopodobnie osobny aspekt całej sprawy, ale może wcale nie? Może właśnie ten aspekt jest najważniejszy?
Osobiście uważam, że warto raz na jakiś czas zrobić coś innego, czego nie umiemy, co przeraża, co nie mieści się w codzienności. Albo inaczej. Nie warto. Uważam, to za sens życia. Skądś trzeba brać adrenalinę. A jeśli potem, dzielniejsi i silniejsi, chcemy sobie posiedzieć miesiąc pod kocem wsuwając chipsy i robiąc tylko to na co mamy ochotę, to super.
To tylko moje rozumienie szczęścia.