Swego czasu sporo blogerów rozpoczynało swoje teksty w stylu “pytacie mnie często o…”. Nawet, jeśli było wiadomo, że bloger miał trzech czytelników na krzyż. W najlepsze dni. No więc nie pytacie mnie często o temat dzisiejszego wpisu, ale jedna osoba naprawdę zapytała, a ja uznałam, że pytanie jest ciekawe.
Nawet tak zblazowana osoba jak ja miała jakieś oczekiwania i wizje tego jak wygląda życie z dzieckiem i owszem, są w macierzyństwie elementy, które do tych wizji i oczekiwań mają się potem nijak. Pomyślałam, że podzielę moje przemyślenia w tym temacie na cykl wpisów. Po pierwsze, żeby móc rozwinąć bardziej każdy z punktów i nie zamykać się w kilku zdaniach. Po drugie, bo co jakiś czas pojawia się nowe zaskoczenie i chciałabym móc się nim z Wami podzielić na bieżąco.
Jedną z pięknych wizji przedstawianych przez matki, społeczeństwo i szeroko pojętą kulturę jest to jak matkę zalewa fala miłości do maleństwa. Jak kochasz je najbardziej na świecie i tak dalej. Hormony, euforia, ochy i achy. Mózg zamienia się w słodkie mleko miłości do oseska. Wszystko się zmienia. Zobaczysz jak będziesz mieć dziecko. Brzmi super, prawda? Ja też już widziałam siebie w oparach szczęścia i radości. Myślę, że domyślasz się dokąd zmierzam…
Zastanawia mnie czy jest to słaby chwyt marketingowy, skrzywiona opowieść na potrzeby promowania rozrodczości czy też z moimi hormonami lub uczuciami coś jest nie tak. Być może jestem psychopatką?
Niestety, żadnej fali nie doświadczyłam.
Jest mi z tego powodu przykro, bo bardzo chciałabym jej doświadczyć, ale zupełnie mnie ominęła. Jakaś burza hormonów miała miejsce, bo przez pierwsze dni i tygodnie po porodzie czułam się zupełnie nieswojo i po prostu źle. Jakbym przez większość czasu była pijana. W złym znaczeniu. Była to mieszanka zagubienia i strachu, z posypką radości. Chwilami kręciło mi się w głowie i nie do końca wiedziałam gdzie jestem. To znaczy niby wiedziałam, ale wszystko było jakiś nie takie. Wciąż, daleko temu do euforii.
Nie wiem z czego wynika to, że nie poczułam tej fali. Czy to kwestia mojej osobowości, trudności z karmieniem piersią już w pierwszym tygodniu (czy wpłynęło to na więź z dzieckiem?), może jakichś moich problemów hormonalnych? A może po prostu jestem zimną i nieczułą kobietą? Nie twierdzę, że to zjawisko nie istnieje. Nie widziałam w życiu wieloryba, a przecież wieloryby są prawdziwe. Niemniej podobnie jak wieloryby znam je z opowieści innych i obrazków.
Nie próbuję powiedzieć, że nie kocham dziecka. Po prostu moja miłość rozwija się inaczej. Z każdym tygodniem kocham córkę bardziej i sprawia mi więcej radości, ale to małe kroki. Są dni, kiedy nie mam ochoty wypuszczać jej z rąk i są takie, że nie bardzo ją lubię. Tych drugich jest coraz mniej, ale są. Czuję się z nimi okropnie, ale nie chcę udawać jak jest mi cudownie z maleństwem, kiedy psychicznie bywa ciężko. A czasem bywa lekko. To ostre karuzelowanie.
Nie chcę nikogo straszyć i zniechęcać do podjęcia decyzji o macierzyństwie. Istnieje jedynie możliwość, że miłość nie zaleje Cię wielką falą i to też jest w porządku. Chyba. Bo wciąż istnieje możliwość, że to skrzywienie. Wiem jednak na pewno, że nie jestem jedyną matką, która się w ten sposób czuje. Są matki, które nie mają takich myśli i są od początku całkowicie zachwycone maleństwem. W bliskim otoczeniu mam jedną, która mówi o swoim doświadczeniu w tym tonie. Pozostałe bywają zachwycone dziećmi w mniejszym lub większym stopniu. Bywają mniej lub bardziej cyniczne (choć zwykle mniej niż ja…). Są i takie jak moja znajoma, która wyznała mi zmieszana, że miewała dni, gdy podczas kryzysu z płaczącym bobasem mówiła do męża “zabierz ją, nie chcę jej już i żałuję, że ją mamy”. Nie przyszłoby mi nawet na myśl źle o niej pomyśleć, bo miałam identyczne myśli. Ostatnio w zeszłym tygodniu, kiedy bardzo źle się czułam i nie mogłam poradzić sobie z humorzastym dzieckiem. Na pewno przyjdą jeszcze nie raz. Za każdym razem pozostawiają ogromne poczucie winy, gdy już miną. Zwłaszcza jak się potem patrzy na śpiące dzieciątko. Jak można było o nim tak pomyśleć?
Brzmi strasznie?
Nie jest strasznie. Emocjonalnie to duże wyzwanie, ale nie jest strasznie. Przynajmniej po kilku tygodniach nie jest. Dla mnie. Dla wielu osób pewnie w ogóle nigdy nie jest strasznie, ani na chwilę. Dobra wiadomość jest taka, że jeśli ktoś martwi się, że w byciu matką zatraci siebie, to chyba nie ma się co martwić. Stety czy niestety, czuję się tą samą osobą.
PS Zaskoczyło mnie też, że dzisiaj rano wyszłam z domu taka jak zawsze, wróciłam poirytowana bo po zajęciach ze śpiewania w bibliotece miałam problem z kupieniem pomidorów, bo mi dzieciak płakał. A potem usiadłam na kanapie i BĘC. Fala miłości. Mam ochotę cały czas przytulać dzieciątko. Także tak, uczucia mnie zaskakują. I czuję się winna wielu rzeczy, które napisałam w tym tekście. Ale poczucie winy to opowieść na następny tekst…