To, na co zwracam uwagę w mijanych na ulicy osobach wynika bezpośrednio z tego jak w danej chwili czuję się ze sobą. Dochodzę do tego wniosku na podstawie wielu lat doświadczeń w dziedzinie. Sam fakt zwracania uwagi na kogokolwiek, pokazuje naturę więzi między jednostką a światem. Pół dekady temu zajmowały mnie kwestie bycia fajną, obecnie interesuje mnie głównie przetrwanie.
Spędzam mnóstwo czasu we własnej głowie, bo i mi w niej ciekawie. Rzeczywistość nie zawsze dorównuje. Efektywny kontakt z rzeczywistością bywa trudny. A może to po prostu kwestia percepcji? Wiem na pewno, że gdyby naprzeciwko mnie na przejściu dla pieszych stał Tom Hiddleston, to bym go nie zauważyła, próbując w tej samej chwili ogarnąć własne życie wewnętrzne, konwersację i wysoko cenioną w życiu umiejętność nie wpadnięcia pod nadjeżdżające samochody. Wiem na pewno, bo Tom kiedyś stał naprzeciwko mnie na przejściu i mąż musiał dać mi kuksańca w bok. Co o nim sądziłam? Pomyślałam, że Tom ma bardzo suchą skórę.
Bywały czasy, kiedy obsesyjnie porównywałam się z kobietami i dziewczynami na ulicy. Obecnie zwracam uwagę na mało kogo. Chyba że jest zjawiskową piękną osobą lub ma na sobie coś, co mnie zachwyci (wtedy dziko zazdroszczę). Można to odczytywać na różne sposoby, sama nie jestem pewna, który jest najbardziej właściwy. Czy oznacza to, że nie przejmuje się głupotami, czy raczej, że czuję się niewidzialna? Pewnie po trochu jedno i drugie. Mogę być też permanentnie zmęczona i spanikowana. Albo skupiona na wyższych sprawach. Nie tak dawno dostałam w głowę gołębią kupą, którą dostrzegłam kątem oka. Gdybym w tym samym czasie przyglądała się ludziom, nie wiedziałabym o kupie na mej głowie. Coś za coś. Poza własną głową muszę jeszcze przed kupą z nieba chronić dziecko…
Wózek jest w pewien sposób wyzwalający. Automatycznie (a na pewno w mojej głowie) przestaję być potencjalnym obiektem seksualnym. Tak przynajmniej mi się wydawało, dopóki na ulicy nie zaczął mnie podrywać jakiś ekscentryczny mężczyzna w wieku moich rodziców, patrząc się na mój biust i chwaląc uśmiech. Uznam go za dziwaczny i niepożądany wyjątek od reguły. W każdym razie, nie myślę zupełnie czy wyglądam atrakcyjnie czy nie. Grubo czy chudo. Pozwalam sobie na więcej nonszalancji i dresów, mniej makijażu. Czasem i na zero makijażu. Nie mam na myśli zaniedbania, bo wciąż dbam o to, żeby podobać się sobie. Ale stawiam na projekcję tego kim się czuję bez oglądania się na reakcje publiczności.
Na początku uśmiechałam się często do innych matek, jakbyśmy automatycznie były siostrami w macierzyństwie. Uśmiechałam się też do właścicielek takich samych wózków. Ten stan powoli mi przechodzi, znowu ciągnie mnie do wyalienowania się z rozentuzjazmowanego tłumu. Ekstrawertyzm wczesnego macierzyństwa powoli ze mnie uchodzi.
Coraz mniej obchodzi mnie co sądzi o mnie ktoś na ulicy. Może w ogóle? Wiem, jaką wiadomość posyłam w świat. To jak ją kto zrozumie, to już nie mój problem.