Dzieje ludzkości kryją w sobie wiele zagadkowych kwestii. Jak budowano piramidy? Po co powstało Stonehenge? Czy Atlantyda istniała naprawdę? Jaka była prawdziwa tożsamość Kuby Rozpruwacza? Last, but not least – co za geniusz wpadł na koncept “dziecka na ratowanie związku”?
Dzieci są różne i podobno zdarzają się anioły. Mnie się nie zdarzył, no ale podobno. Nie żalę się, Kiszonka ma swoje świetne momenty, śliczne oczka, różowy nosek i wydaje mi się daleka od bycia high need baby, ma też jednak momenty ciężkie, nieprzyjemne i frustrujące. Codziennie. Podejrzewam, że przeciętne malutkie dziecko jest przynajmniej przeciętnie płaczliwe (czyli dość), przeciętnie śpiące w dzień i w nocy (czyli nie bardzo) i przeciętnie zasrane (czasem po pachy). Nie trzeba mieć żadnego doświadczenia z dziećmi, żeby zdawać sobie sprawę z faktu, że są wymagające. Wymagają opieki, cierpliwości, samozaparcia, poświęcenia. Na początku non stop. W założeniu – do końca Twoich dni. Romantyczne? Trochę. Przerażające? Bardzo.
Decyzja powołania do życia nowego człowieka z kimś, kogo nie jesteśmy pewni, to rosyjska ruletka. Z pełnym magazynkiem.
Przyznaję – moje postrzeganie męża jako człowieka zmieniło się zdecydowanie na plus. Odkryłam w nim pokłady stoickiej cierpliwości i życzliwości do małego łysego trolla. Daje sobie radę zawsze wtedy, kiedy ja płaczę, odpadam i trzaskam drzwiami, chowając się w ubikacji. Co ma miejsce przeciętnie raz na trzy dni, chociaż zaraz po porodzie miało miejsce codziennie. Jest ojcem idealnym, kiedy ja jestem matką czującą, że ledwo daję radę (w sensie emocjonalnym, w pozostałych aspektach mały nazgul jest zadbany). W tym wszystkim i tak czasem się na niego złoszczę i stroję fochy, czując się pokrzywdzona przez życie. Przez pierwszy miesiąc nie mogłam uwierzyć jak to możliwe, że mnie z dzieckiem nie zostawi.
Dostaję gęsiej skórki na myśl o tym, jak czułabym się, gdyby nie był jaki jest. Gdyby był nieco bardziej leniwy, gdyby dziecko nieco bardziej go irytowało, gdyby nie miał cierpliwości. Gdyby nie był pewien, że chce tego dziecka i że chce go ze mną. Uważam swój związek za stabilny, udany i szczęśliwy. Przynajmniej ja mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwa. Mimo to są momenty, kiedy mam dość. Może przez pół godziny, może nawet nie cały dzień, ale jednak dość. Dziecko wydaje się być o jedną osobę za dużo. Nawet jeśli lubię, kiedy usypia między nami i lubię się rano budzić w trójkę.
Jeśli w ogóle rozważasz czy dziecko może pomóc Twojej relacji z drugą osobą, warto zastanowić się, czy pomoże jej budzenie ukochanego w środku nocy w celu zmiany pieluchy. Albo przebywanie kolejną godzinę w towarzystwie syreny alarmowej, próbując odbyć jakąkolwiek konwersację. Albo dużo, dużo, dużo kupy. Czasami też wymiotów. I jeszcze trochę kupy. Pod paznokciami.
Dziecko na ratowanie związku jest jak zapewnianie światowego pokoju poprzez detonację bomby atomowej. Teoretycznie komuś się to kiedyś niby udało, z jakiegoś pokrętnego punktu widzenia może mieć to sens, ale najbardziej prawdopodobnym skutkiem będzie zniszczenie i pożoga.
Serio, kto w ogóle wpadł na ten pomysł?