Tutaj miał być inny tekst. Miał być mocny felieton dodający odwagi i wiary w siebie. Ma już kilkaset słów. Ale nie mam siły. Bo pisałam go przez pół godziny, a przez następne półtorej moje dziecko nie dało się uśpić. Felietonowi brakuje wciąż pointy i jakiejś takiej uporządkowanej, wyczerpującej myśli. A ja nie dam już dzisiaj rady.
Mam milion pomysłów i chowam każdy do szufladki, bo i tak nie będę mieć siły.
Tak, jasne, wiem, że powinnam chwytać życie za nogi, kuć żelazo póki gorące, nie spać po nocach, tylko realizować pomysły. Kiedy, jeśli nie teraz! Tyle mówię o planach, a w końcu nic nie wyjdzie. Jak zwykle. Przeze mnie. Powinnam walczyć i powinnam pracować. Po siedmiu miesiącach przerywanych nocy nie mam jednak siły. Muszę przeczekać, aż noce będą dłuższe. Wymówka? Być może.
Tak jak z każdym tygodniem jest coraz łatwiej i fajniej, tak jak zaczynam coraz bardziej lubić macierzyństwo, tak zdarzają się dni jak dzisiaj, kiedy po prostu jest nie tak. Kiedy idąc spać wcale nie cieszysz się na kolejny dzień. Obok dni zachwytu życiem i miłością, tych dni o których powstają super fajne i budujące teksty, są i te pełne irytacji i rezygnacji. Nie rozpaczy, ale takiego cichego smutku. Nie chcę udawać, że ich nie ma. Być może ukoiłaby go ciepła kąpiel, ale i na nią nie mam siły.
To chyba jest ok. Chociaż czuję się dzisiaj naprawdę marnie.