Z samego rana po schodach wspinał się pokaźny pająk, szukając schronienia na nadchodzące dni. Więc to już ten czas w roku, kiedy każde opuszczenie łóżka i wygrzebanie się spod ochronnego płaszcza kołdry wiąże się z zagrożeniem i możliwością walki na śmierć i życie. Oko w oko z wrogiem. Z wieloma oczyma wroga.
Tego dnia pająki były trzy.
Gdy wyszłam spod gorącego prysznica, owiał mnie chłód. Szczypał mokrą skórę, w pośpiechu okryłam się miękkim białym szlafrokiem. Stopy marzyły o ciepłych skarpetach.
Zza otwartego w salonie okna napływały fale chłodnego powietrza. Po raz pierwszy od wielu miesięcy marzłam.
Świeca o zapachu dyni z rumem nagle zaczęła pachnieć intensywniej niż kwiaty w wazonie.
W ciągu nadchodzących miesięcy – długich, ciemnych i przygnębiających, z pewnością się sobą znudzimy. Wyczekane ciepłe kubki z herbatą czy czekoladą spowszednieją. Wszystkie miękkie płaszcze, szaliki i czapki z wytęsknionych artefaktów staną się narzędziami tortur. Bo ile jeszcze, kiedy w końcu będzie można je odrzucić i poczuć letnią lekkość i beztroskę? Tę beztroskę, którą dzisiaj z radością zagrzebujemy pod opadającymi liśćmi. Obecnie trwa na najpiękniejsza przejściowa chwila – dzisiaj założyłam sweter nie bez przyjemności. Dzisiaj zrobię ciepłą kąpiel nie bez przyjemności. Choć z wielką uwagą. Pająki czasem chowają się w wannie.
Witaj.