Kto jest Twoją ulubioną postacią w “Hamiltonie”? Jaki jest według Ciebie najlepszy utwór z tego musicalu? Wolisz Angelikę czy Elizę? Po czyjej stronie jesteś w cabinet battles?
Umiesz jednoznacznie odpowiedzieć na te pytania? Bo w moim przypadku odpowiedź za każdym razem brzmi: “to zależy”.
Oczywiście, wszyscy kochamy Alexandra. Jak go nie kochać, skoro Lin-Manuel ukochał go tak bardzo? Sama uwielbiam skromną wielkość jego Washingtona, ale ciężko nie ulec urokowi Jeffersona, nie wzruszać się Elizą, nie chcieć trzymać sztamy z Angeliką, nie docenić campowego uroku króla Jerzego. Jednak jeśli miałabym się z kimś identyfikować, to jednak najczęściej w głowie mam jego. Nudnego. Bez charyzmy. W dużym stopniu przegranego. Przeciwstawienie głównego, pozytywnego bohatera jakim jest Alexander. Tak, jego. Burra.
Aaron Burr to nie jest najseksowniejsza postać z “Hamiltona”. Ba, to ta nudna antyteza głównego bohatera, jego archnemezis. Zaczyna jako ktoś, do kogo główny bohater aspiruje, żeby zostać przez niego wielokrotnie przerośniętym. Nie jest cool. Nie jest mężem stanu. Nie jest zabawny, ani uroczy. Życiowe trudności pokonuje z mniejszą gracją niż Alexander i odnosi sukcesy mniejszego formatu. Jednocześnie z ust tego bohatera padają jedne z najważniejszych linijek musicalu. W końcu to jego opowieść…Każdy utwór, w którym gra pierwsze skrzypce, jest jest wybitny. Większość utworów w których się pojawia, jest świetna dzięki niemu. „Dear Theodosia” rozczula, rozkładając na łopatki. „The Room Where It Happens „to jedna z najcelniejszych w popkulturze analiz politycznych. „Your obedient servant” aż kipi od emocji. „Wait for it”…”Wait for it” jest skończenie doskonałe.
Aaron nie jest tak inspirujący jak Alexander – złote dziecko, któremu do pewnego momentu wychodzi wszystko. Który pisze, jakby miało mu braknąć czasu. Wybraniec bogów, który umiera młodo, wierny swym wartościom, odnosząc przede wszystkim moralne zwycięstwo.
Niewielu z nas jest jak Hamilton. Ja nie jestem. Mimo wkładanego wysiłku, najczęściej nie odnoszę spektakularnych sukcesów, tylko powoli i mozolnie wspinam się, żeby cokolwiek osiągnąć.
I wanna be in the room where it happens, chcę być w pokoju, w którym wszystko się dzieje, a najczęściej zaglądam do tego pokoju przez okno lub szczelinę w drzwiach. Z pokorą. Z dużą dozą wdzięczności, że mogę być choć na obrzeżach rzeczy świetnych. Ale, nie ukrywam, z zazdrością.
Istnieje pewien dysonans między tym jak wychowuje się człowieka i jakiego zachowania się po nim oczekuje, a jakie stawia na piedestale. Mam wrażenie, że przez wszystkie lata szkoły wymaga się od nas bycia jak Burr. Karności, posłuszeństwa, elastyczności, bycia “porządnym”. To się nagradza. Będąc takim nie ma się problemów. A potem nagle mamy być bezczelni i bezkompromisowi, niepokorni.
Talk less, smile more jeszcze nigdy nie zrobiło mi w życiu krzywdy. Znakomicie sprawdzało się w szkole i w pracy. Co więcej, im ktoś mniej mówił, a więcej się uśmiechał, tym wyżej zachodził. Nie, nie uważam, że to jakieś fajne. Uważam, że jest prawdziwe. Burrem może być każdy z nas. Alexandrem trzeba się urodzić.
Jest w musicalu wiele linijek, które mogłabym sobie powiesić na ścianie, wytatuować, przykleić na czole i obwieścić życiowym mottem. Jednak gdybym musiała wybrać tylko jedną, jedyną, nie byłyby to śmiałe i wzniosłe cytaty z Alexandra, ani natchnionego Washingtona. To byłby Burr.
I am the one thing in life I can control.
Powtarzam to sobie codziennie, kiedy wydaje mi się, że cały świat jest przeciwko mnie. Kiedy chcę krzyczeć, chować się, płakać. Czasem nawet pomaga. Pomaga też w pozostaniu osobą, która nie musi wstydzić się odbicia w lustrze. Nie mogę kontrolować światowych wydarzeń, tego kto wygrywa wybory, kto się sprzedaje i co jest modne. Siebie mogę. Może to niewiele, ale czasem to wszystko, czego trzeba. Poczucie nawet minimalnej kontroli.
Na koniec może najważniejsza nauka z historii Burra…choć to trudne, może czasem warto docenić to co już się ma i zrozumieć, że dla nas wszystkich jest miejsce na tym świecie? Że nie musimy wszyscy być tacy sami, w tym samym momencie życia dochodzić do tego samego. Tak, to trudne. Dla mnie najtrudniejsze.
Now I’m the villain in the history, śpiewa pod koniec zrezygnowany Burr. Nie Aaron, nie jesteś czarnym charakterem. Jesteś mną.