Droga Czytelniczko,
(wnioskując po danych demograficznych ze wszystkich moich kanałów social mediowych, istnieje ponad 90% szansy, że jesteś kobietą)
Nie wiem od jak dawna mnie czytasz. To, co chcę napisać, może być dla Ciebie oczywiste. Może być też wielkim szokiem. Choć pewnie wzruszysz ramiona i nie bardzo Cię to obejdzie. Otóż, byłam kiedyś szafiarką. Całkiem sporo lat, bo było fajnie nią być. Przestałam, kiedy w końcu zrozumiałam, że wolę chodzić w tym samym przez tydzień niż co chwilę wymyślać nowy zestaw do zdjęć, a także, że podróżowanie w jednym płaszczu jest lepsze niż podróżowanie z czterema płaszczami. Między innymi. Było więcej powodów.
Niemniej, szafiarstwo pozostawiło po sobie setki fajnych zdjęć i wspomnienia okoliczności, w których powstały. To marznięcie w gorsecie i swetrze na śniegu w Gdańsku. Ten wiatr wiejący w oczy nad rzeką Clyde w Glasgow. Pierwsze spotkania dzisiejszych przyjaciół. Kanał w Woking, którego nienawidziłam, ale który wyglądał na zdjęciach epicko. I wiele innych. Poza tym, lubię pozować, nawet jeśli zawsze wyglądam tak samo malkontencko i pogardliwie. Co więcej, wciąż lubię ubrania, nawet jeśli to głównie swetry i spodnie dresowe, a latem trzy sukienki na krzyż. I last but not least, dostaję komentarze, że lubicie mój styl i macie ochotę go oglądać. Czuję się zaszczycona, a Wasze życzenie jest dla mnie rozkazem. Styl będzie się pojawiał. Na razie raz w miesiącu.
Styl i moda mają dla mnie mało wspólnego z kupowaniem nowych ubrań. Styl idealny to taki, w którym wyglądasz świetnie, nawet jeśli spodnie mają pięć lat, płaszcz dziesięć, a sweter piętnaście. Moda jest dla mnie nadaniem tematu i interpretacją. Można być modnym w starych ciuchach i niemodnym w najnowszych trendach. Moda tkwi w myśleniu w “modny” sposób. Zachowując ubrania sprzed lat, nie straszny ani trend na dzwony, ani na rurki, ani na mini, ani na maxi. Wszystko w szafie jest. Nowych zakupów nie potrzeba. Opisuję oczywiście sytuację idealną, która ma miejsce przy wyjątkowo mocnej woli i opanowaniu momentów słabości. Więc nie opisuję siebie. Może kiedyś. I tak jest lepiej.
Nie uznaję, że coś jest niemodne. Może być tylko noszone w niespecjalnie ciekawy sposób. Może być też słabej jakości albo z niskiej półki. To powiedziawszy, Anja Rubik wyglądałaby pewnie cudownie w T-shirtcie z kosza w hipermarkecie. A ja w gimnazjum nosiłam wielkie męskie golfy z chińskiego straganu. Jako sukienki, w połączeniu z glanami. Uważam, że wyglądałam bosko.
Dzisiaj po raz kolejny pokazuję Wam jeden z moich ulubionych swetrów, który od lat jest w moim stylu. Chociaż mój styl się zmieniał i ewoluował. Jego historia idealnie pasuje do tego, co napisałam powyżej o modzie.
Kupiłam go w taniej odzieży, w baraku za Zieleniakiem w Gdańsku. Jeśli jesteś z Gdańska, wiesz dokładnie gdzie. Jeśli nie, Zieleniak to taki dziwny zielony wieżowiec nieopodal Dworca Głównego. Ten sklep był magiczny. Z jednej strony śmierdział stęchlizną i na pewno trochę pleśnią. Z drugiej – razem z moimi ówczesnymi przyjaciółkami odnajdywałam tam same skarby. Old schoolowa torba, a na nówkę nie było nas stać? Cyk, w baraku. Płaszcz Burberry za 10 złotych? Cyk, w baraku. Chyba z pięć osób w naszym liceum (które też jest naprzeciwko Zieleniaka) chodziło w płaszczach Burberry. Bardzo paryska czarna plisowana spódnica? Cyk. Piękny niebieski sweter za 7 złotych na wagę? Cyk. Cyk. Cyk. Barak nie zawodził. Dzisiaj pozostało po baraku tylko wspomnienie. Mieścił się tam jakiś czas bar z kotletami, a obecnie zrobiono parking.
Ten sweter jest jak rodzina. Znam go dłużej niż większość znajomych. Tylko trochę krócej niż męża. Mieszkał ze mną w trzech krajach. Zwiedził więcej. Miałam go na sobie, kiedy jeździłam odwiedzać męża, wtedy chudziutkiego opalonego chłopaka, na obozie żeglarskim w Pucku, nie wiedząc, czy z tej relacji cokolwiek będzie. Nosiłam go przez całe studia w Szkocji. Regularnie pojawiał się na blogu. Karmiłam w nim bobasa.
Jest ze mną, kiedy czuję się hipisem, grungem, emo czy hipsterem. Adaptuje się do każdego trendu i każdej pory roku. Działa z buciorami i botkami na obcasie. Z sukienką i jeansami. Kiedy chcę wyglądać seksownie i kiedy chcę się zwinąć w kłębek pod kocem. Ten sweter odnajdzie się w każdej sytuacji. Myślę, że w obecnym stanie może przeżyć kolejne piętnaście lat.
I właśnie to rozumiem pod pojęciem, że jest w moim stylu. I takich ubrań sobie i Wam życzę. Za siedem złotych. Na wagę.
Zdjęcia: Ewa Karaszkiewicz