O przyjaźni pisuję co jakiś czas i wciąż nie czuję, żebym wyczerpała temat. Żebym go lepiej rozumiała. Miłość mam opanowaną na jakimś satysfakcjonującym mnie poziomie, a przyjaźń męczy i męczy. Od…no właściwie od zawsze. Chwilami wydaje się, że to już, że odkryłam o co w niej chodzi, EUREKA i w ogóle kokodżambo. Zaraz potem wszystko rozsypuje się w drobny mak i budzę się z ręką w nocniku.
Wiadomo jednak, że potem bierze się szmatę i tą rękę wyciera. I próbuje znowu. I jeszcze raz. I jeszcze. Bo nie jesteśmy samotnymi wyspami i tak dalej. Bo jak w końcu znajdziemy to, o co nam chodzi, to będzie warto. No nie?
No to szukam.
♢
Moja lista “eksów” jest bardzo, bardzo krótka. Męża poznałam mając jakieś szesnaście lat. Moja lista Przyjaciółek, z którymi byłam w bliskiej, intymnej relacji, a potem nastąpiło “przyjacielskie zerwanie”…O, ta lista jest dłuższa. I o wiele bardziej bolesna.
♢
Ciężkie sprawy zbliżają o wiele bardziej niż całe lata radosnych pląsów. Przyjaźń bez widzenia czyichś brudów i flaków jest mniej więcej tak realna jak flatlaye na instagramie. I niewiele warta. Przy czym tak, jak nie można żyć tylko słodyczami, tak nie można tylko i wyłącznie brodzić w mroku. Potrzeba zdrowego balansu dla zdrowej relacji.
♢
W miarę jak dojrzewasz, przyjaciół dobierasz. (Kult, „Kulcikriu”)
♢
Przyjaźń przychodzi i przyjaźń odchodzi. Może być na zawsze, ale nie musi. Kiedyś mnie to bardzo smuciło. Teraz myślę, że tak po prostu jest, co wcale nie przekreśla wartości relacji.
♢
Podobno między miłością i nienawiścią jest niewielka różnica. Nie wiem czy to prawda, bo obiektów miłości w życiu miałam stosunkowo mało i najwięcej miłosnej nienawiści mam jak się kłócę z mężem, że mamy w domu za dużo rzeczy. Wiem jednak, że między przyjaźnią i nienawiścią zdecydowanie jest blisko. Chociaż pracuję, żeby mieć jak najmniej nienawiści w życiu, to niektórym przyjaciółkom, które zraniły, do dzisiaj ciężko mi zapomnieć.
♢
♢
To napisawszy, nigdy nie rozumiałam przyjaźni w Gossip Girl. Jeśli ktoś zawodzi tyle razy i tyle razy podkłada świnię, to po co się przyjaźnić? Może Blair i Serena są lepszymi chrześcijankami ode mnie i trzymają się myśli – wybaczać siedemdziesiąt siedem razy.
♢
Za wszystkimi utraconymi przyjaźniami tęsknię, ale jestem na tyle dorosła, żeby wiedzieć. Pewnych trupów nie należy wykopywać. Niech spoczywają w pokoju.
♢
Wydaje mi się, że mam obecnie przyjaciółki, na których mogę polegać i na myśl o których robi mi się lepiej w sercu. Inspirują mnie i wspierają. I wciąż czuję, że (może/chyba poza mężem) nie ma osoby, której mogę powiedzieć absolutnie szczerze absolutnie wszystko co czuję w każdej chwili. Może po prostu nie ufam nikomu?
♢
Jednocześnie wciąż marzę o przyjaźni, kiedy powiedzieć wszystko można i nie trzeba nad tym dużo myśleć. Kiedy nie musisz podawać komuś ciasteczek do herbaty, bo sam je sobie weźmie. Kiedy Twój dom to jego dom i vice versa. Kiedy możesz bez żadnego zażenowania powiedzieć “ej, możesz już iść, bo potrzebuję czasu dla siebie”.
Może problem tkwi we mnie i po prostu wstydzę się tak przyjaźnić?
♢
Te wszystkie myśli brzmią smutno, chociaż tych złych momentów jest w przyjaźni mniej niż więcej. Na co dzień wiążę się z rozrywką, relaksem i miłymi rzeczami. Czasem nawet z euforią. A jednak kiedy zaczynam o niej rozmyślać, to mi smutno. Może czasem rzeczywiście lepiej nie myśleć za dużo?