Te zdjęcia powstały 8 marca, kiedy nie było w Londynie żadnego lockdownu i z grupą przyjaciółek spotkałam się na wielogodzinną kawę w zaprzyjaźnionej kawiarni. Uwierzcie na słowo, było kapitalnie. Wszystkie śmiałyśmy się i dokazywałyśmy.
Dwa miesiące później – mamy inną rzeczywistość i inną porę roku.
Tego dnia bardzo się zdenerwowałam, ba, rzucałam mięsem, ponieważ w drodze do kawiarni zmokłam. A wiedziałam, że Kat zrobi mi zdjęcia. Nawet udało się doprowadzić włosy* do porządku. I miałam na sobie jedną z ulubionych sukienek. I najukochańszy kożuch. I kochane, choć zajeżdżone do granic możliwości botki. Kwiaty do kożucha. Idealny zestaw na porę przejściową. Taki trochę retro i trochę postapokaliptyczny. Jakby apokalipsa przydarzyła mi się podczas pikniku w latach siedemdziesiątych. A potem Tarkowski nakręcił o tym film.
W sumie to apokalipsa się przydarzyła…
Nie pokazywałam ich wcześniej, bo w okresie ścisłego siedzenia w domu nie sprawiała mi radości myśl o puszczaniu zdjęć z zewnątrz w świat. Teraz natomiast jak na nie patrzę, to mi tęskno. I nie chodzi tylko o swobodne spotkania z bliskimi w przestrzeni publicznej.
Co roku przechodzę przez ten sam cykl. Kiedy jest ciepło, tęsknię za płaszczami, swetrami, czapkami. W końcu nadchodzi ich czas. Napawam się nim z całych sił. Trwa jednak zdecydowanie dłużej niż ciepły okres, w końcu zaczynam zauważać, że znowu się przeciąga. Myślę o wiośnie. Myślę jak to fajnie jest wychodzić z domu bez żadnej kurtki. Tęsknię za sandałami. W końcu sandały nadchodzą. I wtedy okazuje się, że sukienki, które rok temu zachwycały, właśnie przestały zachwycać. Że to, co jeszcze rok temu mogłam nosić codziennie, nie robi szału. Że te niezawodne od lat zestawy są po prostu nudne. Albo źle w nich wyglądam. I znowu marzę o kożuchu.
Sezon wiosenno/letni jest o wiele bardziej wymagający, ponieważ widać więcej ciała. Osobiście i tak staram się nie pokazywać go dużo, bo nie czerpię z pokazywania satysfakcji, ale i tak ciężej mi wykreować zadowalającą sylwetkę. Kiedy jest zimno, gram warstwami, fakturami, obcasem. Na wiosnę da się jeszcze zagrać trenczem czy swetrem. Lato jest niewybaczalne. Widać wszystko jak na dłoni. Każdy element stroju musi się bronić sam, bo nic go nie zasłoni, nie stworzy iluzji.
Moja szafa pełna jest wzorów. Uwielbiałam wzory. Obecnie widzę się obecnie w ubraniach o neutralnych kolorach, lecz ciekawych fasonach. W szatach powłóczystych, acz nie za bardzo. W stylu boho, ale uładzonym. Wiecie, dzikość, wolność i poezja, ale bez przesady. Jasne? Dla mnie nie bardzo. Ale TAK CZUJĘ i to widzę OCZYMA DUSZY MOJEJ.
kaMarzy mi się przejrzenie szafy, zrobienie w niej generalnego porządku. Tyle, że i tak nie mam komu ani gdzie oddać teraz ubrań. Musiałyby iść prosto na śmietnik. Nie mogę jeszcze widzieć się ze znajomymi, sklepy charytatywne są zamknięte. Trochę jednak szkoda wyrzucać ubrań, skoro mogłyby iść w dobre ręce. Poza tym jakikolwiek porządek jest niemożliwy. Bąbelek zawsze podąża za mną. Nawet do szafy. Ponieważ chaos jest najlepszą formą nauki, chaos podąża za bąbelkiem. W kilkanaście sekund z wystrojonej dziewczynki staje się dziewczynką umazaną czerwoną szminką na większości powierzchni ciała i ubrań. Same rozumiecie, nie mogę wpuścić jej do szafy.
I tak znajdujemy się w maju. A ja już marzę, żeby znowu zakopać się w moich swetrach, szalach, czapkach, płaszczach i kożuchach.
Zdjęcia: Kat Terek
*Po ponad dwóch miesiącach od pamiętnej wizyty u fryzjera, moje włosy wciąż są najgorsze jakie były od lat…