Nie martwić się czy jest się wystarczającym. Nie zastanawiać się co myślą inni. Nie stresować się czy na pewno wszystko jest tak jak powinno. Czy spełnia się wymagania, normy, aspiracje.
Nie jest łatwo wiedzieć czego się chce.
Zrozumienie jak mam być sobą zajmuje mi dużo czasu. Ktoś powie, że to to egzaltowane brednie, że za dużo myślę, zamiast zająć się czymś poważnym. Wiele lat zajmowałam się poważnymi rzeczami, uznając to myślenie za oznakę słabości. Cztery terapie dalej…Cztery terapie dalej uważam, że to myślenie to priorytet, a zrozumienie co muszę robić, żeby czuć realne zadowolenie i motywację to pierwszy punkt do odhaczenia na liście do bycia poważnym. Takim NAPRAWDĘ poważnym, a nie stwarzającym pozory powagi.
Nikt nie uczy ani bycia sobą, ani bycia zadowolonym z siebie. To znaczy, owszem, uczy. Terapeuta. Kiedy jest się już w kropce. Ale nikt do tego nie przygotowuje. Żeby to wynikało z własnych wnętrzności, a nie z polecenia. Z prawdziwych priorytetów, a nie priorytetów wciśniętych przez ludzi sukcesu i kowali własnego losu.
Większość bycia sobą nie kosztuje specjalnie wiele. A może nie. Inaczej. Moje bycie sobą kosztuje niewiele. Może gdybym była kim innym, kosztowałoby to więcej. Jestem jednak przekonana, że większość aspiracji i musthewów to ściema. Fatamorgana.
Przez ostatnie kilka tygodni wydaje mi się, że zaczynam siebie rozumieć. Robić to co czuję, tak jak czuję. Bez oglądania się na rezultaty. Odpuszczając mnóstwo tego, czego do tej pory trzymałam się kurczowo. Cisnąć w sferach, które uważałam za zbytek. Doceniając to co mam.
Z boku może wyglądać, że idzie mi wyjątkowo źle. Najgorzej od dawna. W pewnym sensie tak jest. Ale to nie szkodzi. Bo czuję…spokój.
O rety, jakie to jest nowe uczucie.
Zdjęcia: Kat Terek