Mnóstwo, jeśli nie wszystko, sprowadza się w życiu do zadecydowania jaką osobą chcemy być. Jaką postacią. Jesteśmy wychowywani na pięknych baśniach i opowieściach o miłości, przyjaźni i o tym, jak to dobro i uczciwość popłaca i zawsze zwycięża, a zbrodnię spotyka kara. To nie jest prawda.
Czy warto być dobrą postacią? Kwestia sumienia. Jeśli go nie masz, to co piszę uznasz za nawiedzone pitolenie i nie zmienię Twojego podejścia.
Kiedy oglądasz film albo serial, czytasz książkę lub słuchasz musicalu lub opery czy co tam jeszcze można w życiu robić, identyfikujesz się najczęściej z głównym bohaterem. W zdecydowanej większości opowieści będzie to obrońca uciśnionych lub inny wojownik o miłość i sprawiedliwość. Nawet jeśli jest antybohaterem, nawet jeśli jest psychopatycznym mordercą lub szefem mafii, w większości przypadków okaże się, że ma dobre serce. Że czyniąc zło, czyni dobro.
Fajnie jest być głównym bohaterem. Wszyscy tak o sobie myślimy. Załóżmy jednak, że nie ma opcji, nie możesz nim być. Co teraz? Czy wolisz być osobą, z którą on walczy? Wolisz być tą mean girl, która niszczy główną bohaterkę w amerykańskim liceum? Oślizgłym typkiem, który szepcze jad w uszy króla Rohanu? Czy raczej jego przyjacielem, inspiracją, oparciem?
Do filmu “Seksmisja” można mieć po latach mnóstwo zastrzeżeń i sama je mam. Nie zaprzeczę jednak, że to jeden z filmów mojego dzieciństwa, wychowałam się na nim. I pośród mnóstwa lepszych lub gorszych żartów, pośród takich, z których można śmiać się i dzisiaj i na które się krzywię, jest też jedno zdanie, które utkwiło mi w głowie. Już za dzieciaka. “Lamia, zastanów się komu pomagasz”. To nudne w zasadzie zdanie rezonuje dla mnie bardziej niż cała reszta filmu. Reszty mogłoby już nie być.
“Lewa ręka ciemności” to jedna z najważniejszych książek mojego życia. Tak ważnych, że przetrzymywałam ją miesiącami. Przedłużałam jej wypożyczenie z biblioteki, płaciłam kary za przekroczenie terminu, wypożyczałam ponownie. Przeze mnie bibliotek University of Glasgow zmieniła warunki wypożyczania tej kopii i można ją było mieć tylko na tydzień, zamiast zwyczajowych trzech tygodni. W tej powieści wysoko postawiony urzędnik dworski poświęca swoją karierę dla pokoju, rzuca wszystko, żeby uratować pokojowego emisariusza międzygalaktycznego sojuszu, wysłanego na jego planetę. Ginie dla pokoju i postępu, chociaż wysłannik z kosmosu jest mu obcy pod każdym względem, również, a może przede wszystkim, seksualności. Jako młoda studentka uznałam, że jak dorosnę, chcę być Estravenem. Że nie ma żadnego sensu być w życiu kimkolwiek innym.
Wciąż nie czuję, żebym w końcu dorosła, ale może kiedyś.
Przez ponad trzydzieści lat życia zrozumiałam, że najcenniejszymi wartościami są szczęście i spokój. Jeśli jesteś w życiu w miejscu, w którym czujesz się tak prawdziwie dobrze i szczęśliwie, to prawdopodobnie jest to miejsce dobre. Niezależnie czy jest ono z mężczyzną, z kobietą czy w samotności. Z Bogiem, bez boga. Trzeba to miejsce pielęgnować. Dla siebie. Nie dla innych. W końcu jest Twoje.
Każdy zasługuje na to miejsce. Tyle, że nie każdemu jest dane.
Jeśli istnieje coś dla czego warto poświęcić spokój, to właśnie jest to szczęście.
Nie pamiętam, aby kiedykolwiek w historii grupa, która była mniejszością dyskryminowaną, uciśnioną lub w jakiś inny sposób pokrzywdzoną, oceniona była jako ta, która nie miała racji. Możemy kłócić się o to kto i kiedy był tak naprawdę pokrzywdzony, bo wizja historii zależy od tego kto ją pisze, ale pewne sprawy są dla zdecydowanej większości osób dość jasne. To, że kobiety nie miały prawa do głosowania nie było sprawiedliwe. Niewolnictwo było niesprawiedliwe. Prześladowania pierwszych chrześcijan były niesprawiedliwe. Palenie czarownic i heretyków. Ludobójstwa. I tak dalej.
Świat nie składa się w większości z umięśnionych, białych, heteroseksualnych mężczyzn z klasy średniej lub wyższej i pięknych białych kobiet, które zdobywają po to, żeby mieć z nimi piękne białe heteroseksualne i religijne dzieci i żyć długo i szczęśliwie. Nigdy się nie składał. Przez wiele tysięcy i setek lat sprawiał takie wrażenie, ale od stosunkowo niedawna przestaje udawać. Świat składa się z białych, czarnych, żółtych, mężczyzn, kobiet i dzieci. Z gejów, Żydów, starców, katolików, lesbijek, wysokich, niskich, bogatych, biednych, muzułmanów, wykształconych, z klasy robotniczej, z osób transpłciowych, interpłciowych, analfabetów i tak dalej. Nawet z pigmejów, Aborygenów, grubych, piegowatych i bezrękich.
Kto ma rację? Zawsze ten sam. Ten, którego za tożsamość i poglądy ciągną po ulicy. Ten, którym rzucają za nie na chodnik. Którego linczują. I nie ma żadnego “nie jestem XX-stą/nie jestem XX-fobem, ALE…”.
Gdzie stoisz w opowieści o miłości i sprawiedliwości? W tej opowieści nie ma symetryzmu. Zastanów się, jaką postacią jesteś. Zastanów się komu pomagasz. I kto pomoże Tobie, kiedy się komuś nie spodobasz.
Bo na jakimś etapie komuś się nie spodobasz.