Ten tytuł jest taki cudnie SEO i zawiera w sobie stwierdzenia, których absolutnie nienawidzę. Dzięki czemu mam o czym pisać!
Nigdy nie lubiłam określenia “stylizacja”. Nie mierzi mnie w podpisie edytorialu w czasopiśmie o modzie, ale już na blogach zawsze mnie śmieszyło. Bo skoro to miał być nasz styl, to czy po prostu nie było to ubranie się? Rozumiem, że nazwanie procesu dobrania swetra do spódnicy “stylizacją” nobilituje naszą codzienność, sama jednak nie potrzebowałam tej nobilitacji. Zwłaszcza, że często był to sweter podniesiony z podłogi i spódnica wyjęta z kosza z praniem (chcecie mnie osądzać – droga wolna, sama czasem w takich momentach patrzę na siebie z góry).
“Nowe rzeczy” to pojęcie względne.
Jak długo zakupiona rzecz pozostaje nową? Miesiąc? Kilka miesięcy? Rok?
W tym roku w ramach prezentowania zdjęć mojego stylu, pokazywałam przede wszystkim rzeczy, które są ze mną od wielu lat. Dzisiaj po raz pierwszy od dawna niemal wszystko co mam na sobie pochodzi z kolekcji 2020.
Buty były na mojej liście od wieków. Nie brakuje mi kozaków, ale długo naszukałam się retro kozaków na obcasie w cenie, która byłaby akceptowalna. Na ratunek przyszła jak zwykle sieciówka.
Kupiłam te buty w marcu, mimo to uważam, że są zupełnie nowe, ponieważ wyszłam z nich w domu raz. 12 marca. Było to moje ostatnie wyjście przed lockdownem, spotkałam się z koleżankami-matkami z naszej WhatsAppowej grupy “Sexy Mamas”(hell yeah!) na wczesne świętowanie urodzin w rybnej restauracji na Crouch Endzie. Moje właściwe urodziny musiałam odwołać, bo córka dostała gorączki, więc zjadłam zamówiony tort i jedzenie w domu na obiad i spędziłam chrystusowe urodziny w łóżku z chorym dzieckiem.
Te buty są zatem symbolem ostatnich dni mocy, radości i chwały. I widzę, że te buty były dobre.
Sukienkę kupiłam w sierpniu, chwilę przed wyjazdem do Polski. Który też został odwołany, bo tym razem córka miała ospę (do I see a pattern here?). No, przesunięty. Z nudów, leżąc w łóżku z chorym dzieckiem, przeglądałam wyprzedaże i wpadła mi w oko na stronie Mango, za połowę poprzedniej ceny. Mam ją zatem trochę ponad dwa miesiące i w zasadzie jest nowa. Chociaż nie czuję tego, bo przez te dwa miesiące intensywnie ją eksploatowałam. I zamierzam eksploatować dalej, bo to taka fajna prosta rzecz, która idealnie nadaje się na lato z sandałami, a na zimę z getrami i swetrem dodaje trochę frufruwności. Nie wiem jak Wy, ale ja od czasu do czasu potrzebuję dawki frufruwności w mrocznych miesiącach roku.
W końcu, kurtka. Chyba kurtka. Na stronie Zary ten wynalazek nazwano “kurtką koszulową”. Po angielsku widuję określenia overshirt i shacket. Sama określiłabym to jako drwalową kapotę bo jest praktyczna jak dla drwala, który nagle orientuje się, że niedźwiedź wyżera mu zapasy z komórki, więc zarzuca kapotę, łapie za siekierę i leci ratować żarcie. Wzruszająca historia, czyż nie? Ewentualnie jest to Kurta Cobaina. Ogólnie chodzi o to, że da się ją założyć na cokolwiek, zakrywa dużą część człowieka, a jednocześnie, w przeciwieństwie do puchówki, nad którą trzeba mocno pokombinować, żeby wyglądać fajnie, od razu nadaje “JAKIŚ” styl. Tak, jest to specyficzny, drwalowo-grunge’owy styl, ale na pewno jest JAKIŚ. Akurat ja go lubię.
Torebkę z &Other Stories dostałam rok temu na urodziny od męża. Okulary są stare i z bazaru. Siatka zakupowa pochodzi z mojej ostatniej pracy na etacie. Więcej grzechów nie pamiętam.
Podoba się?
W następnych odsłonach powrócimy do naprawdę starych rzeczy, ponieważ temperatura spada, a ja wyciągam z szafy stare okrycia. Dzisiaj po raz pierwszy wyszłam w kożuchu. Z pewnością wkrótce przyjdzie czas na kolejne stare płaszcze. Jesień ssie, kiedy jest zimno i jest pandemia, ale stare ciepłe płaszcze to jednak wspaniała sprawa.
Zdjęcia: Kat Terek