Życie to nie jest łatwa sprawa.
No nie jest i już. Co chwila wyskakuja zza winkla nowe trendy czy trądy i trzeba podjąć decyzję czy płynąć z nim i być człowiekiem swoich czasów czy też lepiej ustawić się w opozycji.
Być najlepszą wersją siebie? Wstawać o piątej jak ludzie sukcesu? Być hygge? Być niehygge? Fit? Keto? Paleo? Clean? Jednorożcem? Nosorożcem? Millenialsem? Dziadersem?
No więc ja wam powiem, że nie wiem. I im jestem starsza, tym bardziej nie wiem i tym bardziej odpowiedź na wszystko brzmi niemal zawsze “to zależy”.
Bo ja wierzę w bycie najlepszą wersją siebie i że możemy dużo więcej niż nam się wydaje, niż nam mówią, niż nas nauczono. Wierzę, że lepiej wszystkiego spróbować i szukać własnej drogi i lepiej robić rzeczy niż ich nie robić. Że nie mogę osiągnąć wszystkiego, ale jak się postaram, to mogę osiągnąć coś. I że jestem w stanie pokonać mnóstwo problemów, potworów i innych przeciwności. Jeśli podejmę taką decyzję i spróbuję. Czujecie to, ja wierzę, że mamy Moc i powinniśmy się starać, bo warto.
Jednocześnie dzisiaj przeleżałam cały dzień w wannie i w łóżku, będąc w stanie zrobić nic. Próbowałam, wszystkie niezbędne atrybuty człowieka produktywnego leżały 30 centymetrów ode mnie, a ja nie dałam nawet rady sięgnąć po nie ręką.
No i jak to pogodzić?
Chyba nijak. Czasami chyba nie godzić. Czasami przyjąć, że oto nadeszło niespodziewanie święto ruchome. Dzień Ziemniaka, który należy święcić, czcić i szanować.
Były czasy, kiedy biczowałabym się mentalnie za to jaka jestem beznadziejna. Jak marnuję życie. Jak dzisiejsze wysłanie dziecka do żłobka kosztowało 75 funtów, a ja zamiast spełniać marzenia i działać, zamiast budować swoją przyszłość, kreować kontent i zwiększać zasięgi, no po prostu zamiast żyć albo przynajmniej sprzątać i urządzać mieszkanie, ja spałam. Te czasy były jeszcze niedawno. Może pół roku temu, może nawet nie pół roku. Biczowałam się i co? I nic. W niczym to nie pomogło. Nie stałam się nagle produktywna, bo sama sobie kazałam się ogarnąć i nie być przegrywem. Czułam się jedynie pobita i pokonana. Beznadziejna i najgorsza. Leniwa. Żadne z tych uczuć nie pomaga w życiu, a już na pewno nie pomaga się ogarnąć. Skoro mi to nijak nie pomaga, to po co to robić?
Nie kontroluję Święta Ziemniaka. Nie postanawiam rano, że oto dzisiaj nic nie zrobię i będzie mnie przerastać wycieczka do toalety. Skoro nie jest to moim wyborem, równie dobrze mogę przestać się biczować i po prostu świętować. Następnego ranka prawdopodobnie będzie już inny dzień. Poza wyjątkowymi okolicznościami, Dzień Ziemniaka jest dniem. Jeśli nie mamy obok innych poważnych problemów, minie sam z siebie. Nie potrwa całe życie. Równie dobrze można go uczcić spaniem, serialem, kocem i leżeniem. Czy czymkolwiek innym, nie wiem jakie są Wasze ziemniaczane tradycje.
Być może Dzień Ziemniaka jest znakiem, że czas przystopować. Być może nie jest, nie kryje się za nim żadna ideologia ani ukryte wyższe przesłanie i po prostu jest. Nie ma co udawać, że nie istnieje. Zamiast tego przyjmijmy go do naszego serca i czcijmy. Aż sobie nie pójdzie.
Szczęśliwego Dnia Ziemniaka, Moi Drodzy.