Nie spodziewałam się, że ciąża może być tak łatwa.
To znaczy wcale nie jest łatwa. Pierwsze trzy miesiące spędziłam między kanapą i toaletą i schudłam trzy kilo, bo nie mogłam jeść. A jak jadłam, to wiadomo, gdzie lądował posiłek. Drugi trymestr spędziłam niemal codziennie śpiąc przez kilka godzin podczas drzemki razem ze starszą córką, bo spacer wyczerpywał większość moich sił fizycznych. W trzecim trymestrze ledwo chodzę, bo boli mnie i z przodu i z tyły, a co jakiś czas leci mi krew z nosa. Więc OGÓLNIE nie jest łatwo.
Ale w mojej głowie jest cisza i spokój.
Po porodzie czułam się umiarkowanie dobrze, z tendencją pogarszającą się. Problemy z karmieniem rozłożyły mnie na łopatki. Poradziłam sobie z nimi i potem ogólnie wszystko szło dobrze, ale ja czułam się przegrywem, złą matką, najgorszym człowiekiem świata. W końcu poszłam po pomoc, w końcu po jakimś czasie przestałam chudnąć ze stresu i zaczęłam normalnie jeść. Czemu nie mogłam tak od razu?
No, nie mogłam. Dlatego dokładnie wiem czego mi trzeba tym razem.
Mniej nerwów
Byłam przekonana, że przez moje problemy z karmieniem córka umrze. W ogóle byłam cały czas przekonana, że umrze. Przeze mnie oczywiście. Płacz uznawałam nie za naturalne zachowanie malutkiego człowieka, tylko za wskaźnik, że coś robię źle lub w najlepszym razie za robienie mi na złość z nienawiści. Kiedy na zajęciach z masażu dla niemowląt prowadząca zachwycała się, jak uspokajam płaczącego bobka, czułam się najgorszą oszustką. Bo przecież ja tylko próbowałam ukryć fakt, że ten płacz to z nienawiści do mnie. Bo jestem niewystarczająca i za mało się staram i poświęcam.
Dlatego też tym razem zamierzam uznać, że jeśli jesteśmy nakarmieni, ubrani i przewinięci, to jest wystarczająco. I że wszystko będzie dobrze. Bo będzie.
Często pisze się, że doświadczenie macierzyństwa zależy od tego, jakie trafi się dziecko. Myślę, że w podobnym stopniu zależy od tego jaka trafi się matka. I jakie ma wsparcie. I jak podchodzi sama do siebie.
Nie mogę specjalnie narzekać na dziecko, wsparcie miałam świetne. Najgorsze z własnej strony. To jest do zmiany.
Mniej porównywania się
Pamiętam jakim śmieciem czułam się, kiedy dowiedziałam się, że znajome matki mają już matę dla dzieci, a ja jeszcze nie miałam. Zakładam, że Iona miała wtedy 6 albo 8 tygodni i poczułam, że już zniszczyłam jej życie. Z pewnością już jest w tyle. Od razu poszłam kupić matę.
I wiecie co się stało? Położyłam ją pod tymi wiszącymi zabawkami z grającą muzyczką i dostała histerii. Przez kolejne tygodnie, jeśli nie miesiące, mata działała NA CHWILĘ. Bo potem dawała za dużo bodźców.
Miałam tak w wielu sprawach, dostawałam bólu w klatce piersiowej na widok dziecka ubranego w “dorosłe” rzeczy (jak spodnie, bluza, sukienka), bo ja ją wyniosłam z domu w śpioszkach. Bo nie chciała smoczka. Bo rozszerzałam jej dietę tydzień później niż znajome. Koszmar.
Można tak spędzić całe życie. Czy zabawki są wystarczające? A ubranka? Czy żłobek jest dobry czy nie? Czy wystarczająco dużo śpiewam? Czy dostarczam wystarczającej stymulacji? Rozrywki? Edukacji? Miłości? Czy jestem gorsza?
Wielka część marketingu dla rodziców opiera się na poczuciu nieadekwatności i strachu. Ta część jest wielką ściemą. Pa pa.
Moja córka wolała bawić się gazetą albo garnkiem niż super hiper zabawką za milion monet i wciąż ma zupełnie gdzieś w co jest ubrana.
Mniej czytania głupot
Co uważam za głupoty? Na przykład książki o tym jak POWINNO spać dziecko. Tak, między innymi Ferbera. Że w tym wieku już TOTALNIE powinno samo zasypiać, a jak tego nie robi to wypłakać. Bo jeśli nie to SKRZYWDZISZ JE NA WIELE LAT, TO SIĘ BĘDZIE CIĄGNĄĆ. Wskazówki na temat jak często POWINNO jeść dziecko. Potem frustrujesz się, bo budzi się niezgodnie z czyjąś teorią albo je zbyt często i chociaż ogólnie TOBIE to nie przeszkadza, to czujesz się jak nieudolna matka, ponieważ ewidentnie robisz coś źle.
Iona zaczęła spać bez żadnych pobudek około roku. Miała okresy interwałów 1,5-3 godzinnych, miała okresy z jedną pobudką. Zasypiała na piersi (GRZECH), w nocy dostawała też pierś. Próbowałam ją wypłakać raz. Sama też się popłakałam i po 40 minutach uznałam, że nigdy więcej.
Obecnie jest zdrowa, silna, zasypia sama i śpi nieźle. I to mimo wszystkich grzechów, jakie popełniłam wbrew książkom dla społeczeństw, w których nie ma właściwie urlopów macierzyńskich. Jeśli komuś działają i je lubi, to super. Nie są dla mnie po prostu żadnym wyznacznikiem.
Ogólnie uważam, że jeśli jakiś tekst czy idea sprawia, że czujesz się w rodzicielstwie gorzej, nadaje się automatycznie do wyrzucenia.
Ach, dodajmy, że głupotą są też internetowe dyskusje na temat publicznego karmienia piersią. W Londynie jest to absolutną przez nikogo nie kwestionowaną normą, więc naczytawszy się bzdur, bałam się jechać z niemowlakiem do Polski. Może ludzie są bardziej pewni siebie w sieci, bo podczas żadnego z przyjazdów nikt nie zwrócił mi żadnej uwagi, ani w samolocie, ani w smażalni ryb, ani w galerii handlowej, ani na nadmorskiej promenadzie. Nigdzie. A jeśli lecieli wyżywać się potem w sieci – to już nie mój problem.
Mniej wyrzutów
Czas z innymi matkami poza domem albo nawet sama z sobą z Ionką śpiącą w wózku, sprawiał mi najwięcej przyjemności. Ale myślałam sobie, że NIE ZASŁUGUJĘ na wydawanie TYLU PIENIĘDZY na lunche i kawy, skoro NIC NIE ROBIĘ.
Z tym poczuciem NICNIEROBIENIA walczyłam jeszcze długo, długo, dopóki nie trafiłam na “Bullshit Jobs” Davida Graebera. Na szczęście już mi nie dolega i jak tylko będzie można chodzić do kawiarni, będę się tym rozkoszować ze wszystkich sił. Tak jak i każdym ciastkiem na pikniku w parku i każdą godziną w lecie na ciepełku.
Więcej uwagi wobec siebie
Na początku było mi ciężko. Ale każdemu jest przecież na poczatku ciężko. I myślałam sobie, że jak mi jest głównie ciężko i to przesłania mi radość, to jestem po prostu beznadziejna i to moja wina. Jak dziecko płacze – moja wina, bo wszystko źle robię. Jak czuję, że sobie nie radzę, to moja wina, bo wszyscy sobie radzą. Że jak chcę pooglądać film podczas karmienia, to jestem beznadziejna, bo to olewactwo. Że powinnam wszystko robić bardziej.
Co więcej, kiedy minął początek, też było mi ciężko. Kiedy w którymś momencie krojąc chleb pomyślałam, że może jakbym sobie coś zrobiła to by było lepiej, zrozumiałam, że czas iść do lekarza. Mieliśmy wtedy prywatne ubezpieczenie i po wstępnej rozmowie ze specjalistą na infolinii, szybko skierowano mnie na terapię. Pomogło.
Dzisiaj sięgnęłabym po telefon o wiele szybciej. Bo naprawdę łatwiej było powiedzieć komuś obcemu, że czuję się bardzo źle i sobie nie radzę, niż codziennie żyć z tą świadomością.
Ten opis brzmi mrocznie i część mojego doświadczenia była mroczna. Były też momenty, godziny, całe dnie, kiedy było fajnie i przykro mi kiedy myślę jak bardzo stresowały mnie i niszczyły te złe momenty. Nie były nawet większością czasu, ale intensywnością kładły się na innych. Mogłam być dużo szczęśliwszą osobą. Gdybym bardziej ufała sobie. Gdybym bardziej w siebie wierzyła. Gdybym uważała, że zasługuję na drobne codzienne przyjemności i na terapię, jeśli jej potrzebuję.
I dokładnie to wszystko zamierzam robić tym razem.
PS No dobra, i „Mniej ciastek”. Jadłam NAPRAWDĘ dużo ciastek karmiąc piersią za pierwszym razem. Nie piszę, że w ogóle, po prostu MNIEJ 😉