Myślałam sobie na początku, że ten wpis jest o kobietach, ale chyba wcale nie jest o kobietach. To jest chyba wpis o ludziach i ich złudzeniach i ich wygodzie w ogóle. Gdyby był o kobietach, skąd mielibyśmy zjawisko friendzone? Jednocześnie kobiety chyba rzadziej określają swoją pozycję jako friendzone. Może mają więcej złudzeń lub nadziei? Szkoda. Nazwanie friendzone tym czym jest wydaje się o wiele zdrowsze od złudzeń i nadziei.
Wszystko wygląda zwykle dość podobnie. Zawsze według podobnego scenariusza.
Ktoś się w kimś kocha. Albo przynajmniej jest nim zafascynowany i chce od relacji czegoś więcej. Ta druga osoba nie odwzajemnia entuzjastycznie zainteresowania. Mówi, że głównie pragnie przyjaźni. Często przeżywa (najczęściej od dawna) bolesne rozstanie. Albo dużo się teraz w jej (jego) życiu dzieje i nie jest w stanie wejść w relację. Nie mówi jednoznacznie nie, ale taka jest sytuacja. Może kiedyś…Ale nie, że nie. Ech, zobaczymy. Kiedyś.
Pierwsza osoba jest pełna zrozumienia i wsparcia. Jest ramieniem, na którym można się oprzeć. Nie będzie na nic naciskać, będzie tylko obok. Okaże całe ciepło, które ma do zaoferowania, będzie się starać być wspaniałą, żeby pokazać jak może być fajnie. Jak zasługuje na uwagę. I ma cały czas świata, poczeka na miłość.
Wygodne, nie? Duża część zalet związku przy zerowym zobowiązaniu…
Przypomina mi się sytuacja z gimnazjum. Był w mojej szkole taki chłopak. Nie był gotowy na relację, bo ktoś bardzo go zranił, mówił mojej koleżance z klasy, która zakochała się w nim po wspólnym obozie. Stwierdziła, że może poczeka, może dojdzie do siebie. Był pełen sprzecznych myśli, mroku, potrzebował być sam, mówił mojej przyjaciółce, zafascynowanej nim jako jednym z wyróżniających się na tle ogółu młodzieńców. Nie zamierzała czekać, ale pielęgnowała jego poetycką wizję. Aż poznał kogoś, komu w końcu przestał opowiadać te łzawe historie i bez żadnych wątpliwości i oporów był zwarty, chętny i gotowy. Mogę za to ręczyć. Tym kimś byłam ja, a o “romansie” wiedziała wkrótce calutka szkoła. W tym moje zauroczone koleżanki. Ups. Głupio wyszło…
Ale młodzieniec miał prawo tak się zachowywać. BO BYŁ W GIMNAZJUM. Takie tłumaczenia należą do gimnazjum.
Z pewnością znajdzie się zaraz ktoś, kto powie, że to nieprawda, że czasem się nie wie co się czuje, że czasem trzeba sobie wychodzić miłość.
Ja się nie zgadzam. Miłość, zauroczenie, motyle w brzuchu są proste. Fascynacja jest prosta. Chemia jest prosta. Albo chcesz się na kogoś rzucić, albo nie. Może nie jesteś osobą, która byłaby skłonna rzucić się na kogokolwiek, może w Twoim wykonaniu to raczej nieśmiałe patrzenie na siebie zza zwisających witek płaczącej wierzby. Ale ktoś Cię kręci lub nie kręci. Trochę kręci, ale nie wiadomo o co chodzi? Po kilku randkach, które szczerze i otwarcie będą randkami, może zdecydować czy warto się w to bawić. I powiedzieć wprost jak jest. Dawanie komuś nadziei, którymi będzie się karmił, czasem miesiącami lub dłużej, uważam za szczególnie okrutne. Jeszcze bardziej, jeśli ta atencja, której nie zamierzasz odwzajemnić, pochlebia Ci i nie masz ochoty z niej rezygnować.
Miej (metaforyczne) jaja, powiedz prawdę.
Czy można nagle zrozumieć, że kogoś się kocha, chociaż się o tym nie wiedziało? Czy można się zakochać po latach przyjaźni? Sądzę, że można. Ale bądźmy poważni. Bądźmy szczerzy. Nie o tym przypadku mówimy. Bo jeśli nagle zrozumiemy, to wciąż, WIEMY. Jeśli nagle się zakochamy, chociaż znamy się od zawsze, to WIEMY. Nie każemy czekać czy nam się zachce czy nie.
Jestem w stanie wyobrazić sobie dramatyczną sytuację, w której ludzie naprawdę muszą podporządkować uczucie sytuacji życiowej. Na przykład samotna matka obłożnie chorego dziecka, które przechodzi terapię w szpitalu w USA albo Zachodniej Europie i jej ukochany, lekarz wyjeżdżający na misję medyczną do kraju rozwijającego się. Życie stanęło im na drodze i nie są w stanie tego zmienić. Czy to nie jest wspaniały temat na film? Potencjalnie nominacja do Oscara. Ja bym nawet oglądała ten melodramat. Powiedzmy sobie jednak, że znakomitej większości z nas aż takie dramaty nie dotykają.
Bohaterowie w moim wyimaginowanym filmie zresztą też by wiedzieli, że się chcą i nie musieliby się nad tym zastanawiać. Właśnie nad tym polegałby dramat.
Może ludzie kochają różnie. Są przecież różne języki miłości i sposoby jej wyrażania. Ja sama jestem dużo bardziej gadatliwa i potrzebuję romantycznych gestów (nie wielkich, ale czułych), a mój mąż uważa, że dowodem miłości jest zrobienie obiadu czy zadbanie o praktyczne rzeczy. Jedni lubią seks w lesie czy klubowej toalecie, inni płatki róż w luksusowym hotelu, a jeszcze inni przytulanie się na kanapie z serialem. Wszystko to jest wartościowe i dobre.
Każdy jednak chce czuć się kochanym. Chcianym. Wybranym. Specjalnym. Nie tak przy okazji, jak okoliczności pozwolą, ale tak na przekór wszystkiemu. Ważnym. Ja tam uważam, że każdy na to zasługuje.
Jeśli ktoś Cię chce, to nic mu nie przeszkodzi. Jeśli ktoś Cię nie chce, nic mu nie pomoże.