Zastanawiałam się czy ten tekst powinien powstawać, bo właściwie po co przejmować się głupim tekstem jakiegoś przypadkowego internetowego buraka. Nie, to nie jest pełne szacunku określenie, czasami jednak szkoda czasu na szukanie eufemizmów. Ludzie wypisujący innym ludziom głupie rzeczy nie zasługują na dozgonny szacunek i cackanie się jak z jajkiem.
Już właściwie doszłam do wniosku, że niepotrzebne się uniosłam, szkoda było czasu i wysiłku, wiecie, jak Michelle Obama powinnam hołdować zasadzie “when they go low, we go high”. Ale wtedy cała na biało objawiła się celebrytka Agnieszka Kaczorowska, znana głównie jako Bożenka z „Klanu”, ze swoim rantem odnośnie kultu brzydoty, zwykłości i zmęczenia, który jest taplaniem się w błotku. A przecież lepiej się starać, aspirować i w ogóle być estetą. A ja przypomniałam sobie, że stety lub niestety nie jestem Michelle Obamą i chrzanić to, jadę z koksem.
Kilka tygodni temu podzieliłam się zdjęciami ze szpitala. Bo wiecie, życie. Pisałam w życiu o depresji, o mniej cudownych stronach macierzyństwa, o różnych życiowych trudach i że jesteśmy w tym wszystkim tylko ludźmi. No więc zdjęcia ze szpitala w koszuli uznałam za naturalny element tej rzeczywistości. Ale wspomniana przypadkowa internetowa osoba (która co prawda od lat gdzieś się wokół bloga kręciła) uznała, cytuję, “jak nisko trzeba upaść, żeby pokazać zdjęcie po porodzie, może pokażesz filmik z porodu”.
Pokazałabym, niestety mieliśmy za mało personelu do odpowiedniej sesji. Kamerzystów niestety nie wpuszczają na oddział. No, sami wiecie, COVID…
Nie wiem co jest kontrowersyjnego w zdjęciu ze szpitalnego łóżka. Dzień po. Po odłączeniu spod kroplówki. Po kilkunastu godzinach rekonwalescencji i opieki. Kiedy wszystko zostało dawno uprzątnięte. Mniej więcej tak samo to wszystko intymne jak zdjęcie, które mój mąż zrobił sobie po operacji kolana. Różni internetowi znajomi przebywali w tym roku w szpitalu w związku ze złamaniami czy Covidem i zamieszczali podobne fotki. Zero kontrowersji. Dlaczego zatem to jest be?
Czy mam kontrowersyjne zdjęcia z porodu? Hmm…Na pewno mam lepsze niż to z łóżka. Z obu porodów.
Trigger warning: graficzny opis
Zdjęcie miny, którą robię po otrzymaniu zastrzyku z morfiny. Zdjęcie, w którym siedzę naga o 6 rano w basenie, z dzieckiem wciąż przytwierdzonym do mnie pępowiną i jestem w mocnym szoku po dwóch godzinach parcia. Nie mam niestety zdjęcia ile krwi było w tym basenie ani jak byłam szyta, bo pękło mi krocze, ani jak położne ścierają moją krew z podłogi. Ani tego co pływa w basenie i krwią nie jest. Tak, czasem wychodzi przy porodzie i kawałek kupy.
Mam zdjęcie, a nawet nagranie jak wciągam kolejne wdechy gazu rozweselającego, a moje skurcze są tak częste, że na epidural nie ma szans ani czasu. Tego jak odchodzą mi wody i wylewają się aż pod łóżko i jak z twarzą wbitą w to łóżko prę rycząc z bólu, kolano ślizga mi się po materacu, żeby piętnaście minut później ślizgać się we krwi. Nie mam zdjęć jak położne szacują ile jej straciłam przyglądając się odpadom medycznym i czy już idę pod kroplówkę czy za chwilę. Ani jak ścierają moją krew z butów. Nie mam zdjęcia jak rodzę łożysko i jak leży w misce. Wiecie, że rodzi się łożysko? Ja się dowiedziałam jakoś przed trzydziestką.
I w tym wszystkim serio kogoś jeszcze gorszy bladolica twarz w koszuli w romby? Okej…
Tak wyglądają naturalne porody, czasem mogą lepiej, czasem dużo gorzej. Nie będę zagłębiać się w temat cesarek, ponieważ nigdy nie miałam, ale to też nie jest zabieg polegający na naciśnięciu guzika i wyjęciu dzidzi z okienka. To cięcie przez ciało, otwieranie narządu, coś co teraz jest wybawieniem lub wyborem, a kiedyś było śmiercią przynajmniej jednej osoby.
Są sesje zdjęciowe i reportaże, są programy, można obejrzeć. To wszystko brzmi może przerażająco, ale nie starałam się dodawać żadnego elementu grozy. To jest ciało, to jest życie.
Jak nisko trzeba upaść, żeby mieć ciało?
Nie pokazałam swoich zdjęć z porodu, bo nie czuję potrzeby i nie mam wystarczająco wartościowego materiału. Pokazałam tylko wycieńczenie po. Ale to dobrze, że coraz więcej osób pokazuje i coraz więcej się pokazuje. Jeśli ktoś robi to dla lajków i skandalu – jego wybór, mogę w tym partycypować lub nie. Jednak nawet lajki i skandale koniec końców doprowadzają nas do sedna sprawy – powiedzenia na głos, że jesteśmy ludźmi z ciał i kości. Że ciała i kości bolą. Brudzą. Że życie bywa krwawe i nieładne. Ale jakoś dajemy radę.
Martwi mnie bardzo, że ktoś może uważać zdjęcie ze szpitala za kontrowersyjne, bo to znaczy, że jego wizja rzeczywistości jest mocno skrzywiona. Mamy XXI wiek i wiecie czego moim zdaniem nie wypada już pokazywać? Tego.
I darujmy sobie “ale niektóre kobiety…” i wszelkie oskarżenia o szykanowanie innych pięknych i bogatych kobiet sukcesu, jak spotkało to Keirę Knightley, kiedy ośmieliła się powiedzieć “WTF”. Cztery dni po wyjściu ze szpitala poszłam po córkę do żłobka, żeby zaczerpnąć choć trochę świeżego powietrza. Mam do niego z domu 3 minuty. Miałam na sobie płaskie wygodne buty i dres, ze sobą osobę towarzyszącą. Myślałam, że zemdleję. I tak, znam opowieści o lekkich porodach z orgazmami i kobietach, które dwa do czterech tygodni po mają już brzuchy płaskie jak deski. Ba, dodam swoją opowieść, jak robiąc zupełnie nic w dwa tygodnie wróciłam do wagi sprzed ciąży. I tak, dalej uważam, że wysyłanie kogoś siedem godzin po porodzie na szpilkach i z odfryzowanymi włosami przed obiektywy paparazzi to jest okrucieństwo. Chociaż może dobrze, bo rzesza niczego nieświadomych ludzi, którzy nigdy nie spotkali kobiety co urodziła, dowiedziała się, że kilka godzin po porodzie wciąż ma się wypukły brzuch. Quelle surprise!
Caitlin Doughty zrobiła karierę na mówieniu ludziom jak wygląda śmierć. Parafrazując, w swojej książce stwierdza, że fakt jak społeczeństwo usunęło śmierć z codzienności, jest toksyczne. Mamy ze śmiercią inną relację niż nasi przodkowie, o wiele bardziej traumatyczną i nienaturalną. Jeśli o tym pomyśleć, to społeczeństwo usunęło z codzienności i życie. Jego początek, jego codzienne elementy, namacalność, prawdziwość, cielesność. Wszelkie owłosienie i wszelkie wydzieliny. Nawet seks jest plastikowy. Pierś matki karmiącej w przestrzeni publicznej bulwersuje. Triggeruje głośny śmiech dziecka. Brzydzi kawałek włosa na nogach. Wszystko co nie jest ściśle pod kontrolą, sterylne, czyste, wyćwiczone, odmierzone i wyjęte jak z jednej matrycy. Zaczynamy być bardziej restrykcyjni niż człowiek epoki wiktoriańskiej. Społeczeństwo ma manię kontroli. Nie, nie jestem psychologiem ani psychiatrą, ale przychodzi mi na myśl przynajmniej jedna choroba psychiczna o podobnym mechanizmie.
Krok po kroku staramy się wydzierać życie z powrotem. Ciałopozytywnością, inkluzywnością, pozwoleniem sobie na po prostu posiadanie ciała, posiadanie owłosienia, trądziku, skóry zrobionej ze skóry, nie z pędzla w photoshopie, istnienie dla istnienia, nie dla wyglądania, wykazywania czynności fizjologicznych żywego organizmu bez fałszywego zażenowania, że oto menstruujemy czy mamy menopauzę i tak dalej, i tak dalej.
Dawno temu osoba z rodziny chciała mi dokuczyć i oznajmiła, że świat zmienia się przez naukę, nie przez to, że jakaś pani powiedziała coś innej pani czy coś wrzuciła w internet. Nie zgodzę się. Świat zmienia tak nauka, jak i idea. Rozmowa jednej pani z drugą może być kroplą wody, która wydrąży skałę i zrobią się z niej kiedyś ruchy społeczne obalające status quo.
Kiedy siedem lat temu napisałam tekst o depresji, przy publikacji drżały mi ręce. Obecnie, przynajmniej w internecie, jest to temat mainstreamowy i nikogo specjalnie nie dziwi. O depresji pisze się i mówi dużo, coraz więcej. Kilka lat temu na BFG Gdańsk brałam udział w panelu odnośnie pisaniu o ciężkich rzeczach i na koniec dostaliśmy owacje na stojąco za odwagę. Obecnie jedna z panelistek prowadzi popularny kanał na youtube, a w zeszłym miesiącu Janina była na okładce Wyborczej z wywiadem o chorobie dwubiegunowej. Każdy ma inne wstydliwe sprawy, ale obecnie rozmawianie o depresji jest dla mnie jak rozmawianie o tym co będzie na obiad. Chociaż to może moja bańka, bo dostaję czasem wiadomości o czyichś problemach i jak szukać pomocy w Wielkiej Brytanii, bo na pewno z powodu depresji urzędnicy zabiorą dzieci (nie, nie zabierają, obiecuję). Nawet moja mama obawiała się czy nie zabiorą mi dziecka jak dwa lata temu wróciłam na terapię. Cieszę się zatem, że byłam taką tam jedną panią, co wrzuciła jakiśtam tekst, przez co ileś osób przynajmniej napisze przynajmniej do jakiejś tam lasi z blogiem zamiast siedzieć samemu w mieszkaniu bojąc się co dalej.
Wiecie, dostałam w życiu wiele komplementów, że ładnie wyszłam na zdjęciu, mam fajne włosy czy sukienkę. Ale nikt nie powiedział, że moje ładne zdjęcie czy sukienka zmieniło jego życie. A teksty o depresji – tak. Nikt nie napisał, że widok moich sukienek przynosi ulgę. A teksty o macierzyństwie – owszem. Zatem powracamy, znowu i po raz kolejny, do mojego ulubionego cytatu. On jest jak bumerang. Co wypada pokazywać? Dla mnie wszystko, co chcesz, jeśli przyświeca temu dobry cel. Jaki?
„Wiele osób desperacko potrzebuje usłyszeć tę wiadomość: Czuję i myślę w dużym stopniu tak jak ty, zależy mi na wielu rzeczach, na których tobie zależy, choć większości osób na nich nie zależy. Nie jesteś sam.”
(Kurt Vonnegut)