OMUJBORZE.
Trochę nie pamiętam minionego miesiąca, ponieważ był to okres mojego połogu. Coś się działo, coś robiłam, ale ogólnie, niczym Han Solo po rozmrożeniu z karbonitu, widziałam najpierw wielką ciemną plamę, a jak mi się poprawiło, to wielką jasną plamę.
W skrócie – na początku miesiąca było źle, pod koniec dużo lepiej. Chyba. Tak zakładam.
W takich momentach przydaje się instagram, bo widzę co się mniej więcej działo. Na pewno rozbijałam się po kawiarniach. Bo już można, a ja nie bardzo miałam siły fizyczne i psychiczne, żeby wybierać się gdzieś dalej niż na sąsiednią ulicę. Chociaż dotarłam na Stoke Newington, a nawet na Kings Cross.
W moim życiu zawitał zestaw do układania włosów od Dysona i regularnie przeżywam jego działanie na instagramie. Ale być może to pomysł na kolejny tekst z recenzją?
Blogowo
Miesiąc temu po raz pierwszy w życiu postanowiłam naprawdę odpuścić statystyki nie z powodu wielkiej życiowej tragedii lub porzucenia bloga, a dla samopoczucia. Nie piszę kiedy nie mam siły, a w maju i czerwcu często nie miałam siły.
Mimo wszystko wpadło kilka przyzwoitych tekstów. Poruszona głupim komentarzem i jeszcze głupszymi mądrościami celebrytki, napisałam o tym co wolno pokazywać. A naprawdę o kreowaniu zakłamanej wizji rzeczywistości. Opisywałam moje doświadczenia ciąży i porodu w Londynie. Recenzowałam wózek i to czy drugie dziecko jest łatwiejsze niż pierwsze. Na koniec zastanawiałam się nad pojęciem niezależności i tym czy naprawdę jestem niezależna. I czy w ogóle chcę być.
Ponieważ życiowo jestem gdzie jestem i ciężko się z tego miejsca wydostać (dosłownie i w przenośni), na razie dominują teksty o dzieciach. Po urodzeniu Iony było tak samo, więc jeśli te teksty Cię nie interesują, to zapewniam, że minie.
Filmy i seriale
Castlevania: Ostatni sezon przygód awanturnika, syna Drakuli i rudej wiedźmy próbujących ocalić świat przed złem. Totalna sztampa. Totalne guilty pleasure. Bardzo przyjemne. Mamy z mężem sprzeczne opinie co do tego sezonu. Uważamy ogólnie, że wchodził łatwo i był o wiele lepszy niż poprzedni. To powiedziawszy, mnie męczyło zmienne tempo i przydługie walki, Ellowi się podobały. Ja uważam zakończenie za żałosne, on za ładne.
Workin’ mums: Wszystkie macierzyńskie seriale komediowe z krótkimi odcinkami pochłaniam i tyle. Ten jest w porządku. Nie nazwałabym się fanką, nie uwielbiam go, ale wchodzi jak nóż w masło. Zwykle kończę sezon w dwa dni. Tutaj nie było specjalnie zmian.
Shtisel sezon trzeci: Ten sezon sagi rodziny ortodoksyjnych Żydów z Jerozolimy niemal do końca rozwalał mnie emocjonalnie. Chwilami nie dawałam rady i musiałam przerywać oglądanie. Jednocześnie mam wrażenie, że serial jest mocno nierówny. Czasem pozwala sobie na bycie bardziej artystycznym i na pewien realizm magiczny, a potem na długo o nim zapomina. A szkoda, bo sprawdziłoby się go nieco więcej.
W każdym razie, dobry sezon. Zakończenie mogłoby być nieco bardziej rozciągnięte, ale już niech będzie. Jest jakościowo.
Remarried Empress: Co można robić, godzinami karmiąc piersią, w dzień i w nocy? Czytać webkomiksy oczywiście. W ten sposób trafiłam kiedyś na Lore Olympus, a teraz na Remarried Empress. Jest to historia dumnej i pięknej młodej cesarzowej fikcyjnej krainy, która mierzy się z wkroczeniem na dwór kochanki męża, byłej niewolnicy Rashty. Intryga jest niedorzeczna, kreska przesadzona, kostiumy wybujałe i zmieniane częściej niż na wybiegu na Fashion Week. Ale coś trzeba robić. Guilty pleasure w klasycznym wydaniu. Nie nudziłam się.
Yesterday: Muzyk bez większych widoków na karierę w branży już prawie się poddaje, ale wtedy ma wypadek i budzi się w świecie, w którym nie istnieli The Beatles. Więc nagrywa ich utwory jako swoje. Koncept jednocześnie irracjonalny i z jakimś potencjałem, który jest nie do końca wykorzystany. UWAGA SPOILER Najbardziej podobają mi się momenty, gdy już myślimy, że nic z tego nie będzie, nawet najlepszy materiał nie pomoże przy braku charyzmy i przeciętnym talencie. Mnie bardziej interesowałoby pociągnięcie motywu, że pewne dzieła nie mają ponadczasowej wartości, a są dla nas wartościowe ze względu na kontekst i moment, w którym powstały, jaki miały wpływ na innych. Czy piosenki The Beatles nagrane dzisiaj były tak samo efektowne? Ja myślę, że nie. No, ale film uważa inaczej. Na plus autoironiczna rola Eda Sheerana. Jeśli Ed pozuje na kolesia, który nie traktuje siebie poważnie, to nieźle mu ta poza wychodzi.
Książki
Dzieci i Czas: Książka Oli Budzyńskiej, znanej jako Pani Swojego Czasu, o organizacji życia w rodzinie. Dostałam ją w prezencie od marki Pani Swojego Czasu.
Pewne rozwiązania wprowadzam już w życie, pewne już kiedyś wprowadzałam, a teraz będę cisnąć je mocniej. Nie odkrywa Ameryki, ale porządkuje nieco w głowie, zbiera w jedno miejsce dużo spraw, które czujemy intuicyjnie i podsuwa trochę rozwiązań. Jest sympatycznie i wspierająco.
Ta książka pomoże przede wszystkim kobietom, które mają parcie na bycie perfekcyjną i radzenie sobie ze wszystkim. Ja nie jestem taką kobietą, nie mam tych problemów. Pomogła mi jednak poczuć się lepiej w ciężkim czasie połogu. Kiedy czułam, że jestem nic nie warta, bo przez nowonarodzone dziecko musiałam porzucić chwilowo swoje ambicje, odpuścić z blogiem, social mediami, książką, przyszła z oczywistością. To nie jest czas na rozwój tylko na refleksję, analizę, przegrupowanie się. Powtarzam to sobie za każdym razem kiedy czuję się źle. Pomaga.
Nowe doświadczenia
Po wielu dniach drżenia ze strachu, poszłam w końcu zaszczepić się na Covid. Znalazłam termin w stosunkowo bliskiej okolicy i w dzień, kiedy Iona chodzi do żłobka, żeby w razie czego odchorować w spokoju. Nie bałam się bynajmniej efektów ubocznych. Po milionie zastrzyków i pobrań krwi około czasu porodu, przerażała mnie igła. Wystroiłam się jednak w czarną suknię do ziemi, jedną z moich najbardziej zjawiskowych sukien, i poszłam. No, pojechałam taksówką. Jak panisko. Do obskurnej apteki w sąsiedniej dzielnicy. Wyglądałam jak Pokemon w zagrodzie. Mogę za to zaświadczyć, że szczepienie nic nie boli. Potem bolała mnie jedynie ręka.
Druga dawka za miesiąc.
Z desperacji, frustracji i nudy zdecydowałam się na coś, czego nigdy bym się po sobie nie spodziewała. Daria z Jestem Alright postawiła mi tarota. Ogólnie uważam się za bardzo racjonalną (chociaż neurotyczną) i przyziemną (chociaż z głową w chmurach) osobę i nie wierzę w takie rzeczy. Dodatkowo pokutuje we mnie poczucie wyniesione z czasów przynależności do Kościoła, że jest to grzech. Niemniej, uznałam, że spróbowanie czegoś nowego, choćby dla samego doświadczenia i rozrywki, to zawsze plus, nie minus. Spędziłam zatem miłe chwile słuchając jak Daria opowiada o ustawieniach. A ma miły głos i osobowość i piękne karty, więc naprawdę było mi rozkosznie.
Pytałam o przyszłość mojej książki i podobno czekają mnie same sukcesy. Muszę uważać jedynie na dwulicową kobietę i prawa do ekranizacji. I męża, który ma własne problemy i nie będzie miał siły mnie wspierać. Tarot powiedział, że między sierpniem i październikiem czeka mnie sukces.
WATCH THIS SPACE.
Uff. To chyba tyle. Próbuję skończyć ten tekst od prawie dwóch tygodni i szło mi opornie. Ale o tym pisałam ostatnio…W nadchodzących tygodniach marzy mi się spokój, sen i zmiana otoczenia. Przede wszystkim zmiana otoczenia. I w końcu zobaczenie rodziny, żeby mieli okazję poznać nowe dziecko. Ale na to się póki co nie zanosi…