Zawsze zastanawiam się czy jest jeszcze miejsce u mnie na takie teksty, bo zdecydowanie bardziej się zrobiło felietonowo. Ale jeśli wierzyć Waszemu feedbackowi, to jest i korzystacie z poleceń. Zatem polecę z wielką chęcią i będę polecać w przyszłości.
Wszystko sprawdzone długim używaniem. Bo umówmy się. U mnie “nowość” w kosmetyczce to znaczy tylko tyle, że jeszcze tego nie pokazałam.
Your Kaya Emulsja do mycia ciała: Chociaż nie jestem osobą specjalnie alergiczną, to mam dużą wrażliwość na żele do ciała. Niektóre wywołują we mnie wielkie cierpienie. Ba, szczotkowanie ciała swędziało mnie tak, że chciałam płakać. W pierwszej i drugiej ciąży nie mogłam stosować niemalże niczego…Ale Your Kayę mogłam. Emulsja jest tak delikatna, że wcześniejsze cierpienia prysznicowe odeszły w niepamięć. A ciągnęły się za mną od czasów nastoletnich. To naprawdę wielki komfort, nie musieć już bać się prysznica i odczekiwać, aż skóra uspokoi się, żebym mogła się w końcu ubrać. Właściwie musiałam przypomnieć sobie, że w ogóle kiedykolwiek tak było. Człowiek to się jednak szybko przyzwyczaja do dobrego.
Mam teraz problemik, bo dostałam emulsję w prezencie i nie mogę znaleźć dostawcy z UK, a firma nie wysyła, więc chyba będzie trzeba zamówić do Polski i prosić mamę o przesyłkę…ECH.
Wiadomość z ostatniej chwili – chciałam zamówić i nie ma jej już na stronie. Płaczę. Może mój płacz zostanie usłyszany. Your Kayu, czym ja się mam teraz myć?!
Korektor NYX: Używam go na zmianę z korektorem z Benefit. Oba są dobre. Oba sprawiają, że wyglądam jak żywy człowiek, a nie zombie, mimo, że od niemal pół roku mój sen jest niewystarczający i przerywany. Od tygodnia przerywany niemal co godzinę…Próbuję rozstrzygnąć czy któryś z nich jest lepszy i nie potrafię tego jednoznacznie orzec. NYX jest chyba delikatniejszy i łatwiejszy w nakładaniu. Ale polecam oba.
Tołpa matujący żel do twarzy: Używany za każdym razem, kiedy biorę prysznic. Kupiłam go, ponieważ marka jest dobra i miła i uznałam, że czemu nie. Może zmieni moje życie. I wydaje mi się, że trochę zmienia. Wydaje mi się, że skóra jest lepsza, a jeśli nie lepsza, to przynajmniej miła. Nie mam specjalnie problemów z cerą, jest po prostu mieszana i czasem się świeci, bez dramy. Ale rzeczywiście obecnie mam problemów jeszcze mniej. Jestem zadowolona i zamierzam korzystać z tego żelu na stałe.
Ogólnie ostatnimi czasy moja skóra stała się zadziwiająco ładna po stosowaniu tego combo – zmywanie makijażu wodą micelarną i Nivea do wodoodpornego make upu. Potem tonik Hello Body. Potem krem Hello Body na noc, a na dzień krem Ole Henriksen. Na to czasem primer Hello Body. Pod prysznicem Tołpa. Do makijażu krem BB Bourjois i korektor, odrobina pudru w strefie T.
Od dawien dawna nie było tak dobrze…
Hello Body Kojący Tonik: Uwielbiam produkty Hello Body i duża część mojej szafki z kosmetykami to właśnie ich produkty. Tonik kupiłam, kiedy oferowali naprawdę fajną promocję, a ja chciałam spróbować innej serii niż aloesowa. I jestem zadowolona. Jest lekki, świeży i pięknie pachnie. Spełnia dokładnie wszystkie pokładane w nim nadzieje.
Hello Body Aloesowy Płyn Micelarny: Pisałam nie tak dawno, że podobno woda micelarna niekoniecznie różni się jakością zależnie od ceny i jednak to bzdura. Płyn Hello Body jest super. Przyjemnie ściąga skórę i czuję się jakaś taka świeża i bardziej ogarnięta. Inne wody zmywają makijaż i są ok, ta jest jeszcze mocno odświeżająca i bardzo, bardzo ok. Nawet więcej niż ok. No po prostu jest dobro, no.
HELLO, Hello Body! Ja Was tak zachwalam, że powinna być totalnie znowu jakaś współpraca.
Anwen Pina Lokada: Jestem coraz bardziej leniwa w kwestii włosów i chce mi się z nimi robić coraz mniej. Na co dzień mam obecnie dwie opcje – albo suszę całość na prosto przy użyciu Dyson Airwrap Styler, albo suszę tylko grzywkę i pozwalam reszcie wyschnąć samej. Mam falujące włosy i jeśli zostawić je w spokoju, układają się w luźne loki. Pina Lokada pozwala trochę ten skręt wydobyć i utrwalić.
Uwaga, ma dość silny zapach. Wiem, że są osoby, którym nie odpowiada. Mnie w ogóle nie przeszkadza.
Tym razem, chyba po raz pierwszy, mam też kosmetyczno-perfumiarski kit. No, może nie do końca kit, ale pewne rozczarowanie. Od dawna chciałam mieć perfumy Penhaligon’s. Po kilku latach w końcu zdecydowałam się na zakup, kilka miesięcy temu, licząc na cudne doznania. Na Angel znajduje się outlet marki, gdzie kupiłam dwie butelki w cenie jednej, decydując się na Savoy Steam i Lothair. Po czym zbiłam butelkę z Savoy Steam. Tak, płakałam.
Lothair natomiast…cóż. Perfumy z tej półki cenowej powinny być według mnie nie tylko piękne, ale i trwałe. Ba, wszystkie moje niszowe zapachy są trwałe. Ale nie Penhaligon’s. Co niestety oznacza, że nie będę kontynuować przygody z marką. Wyglądają ładnie, pachną ładnie, ale za tyle pieniędzy mnóstwo innych marek sprawdza się lepiej.
Starsze wpisy kosmetyczne znajdziecie tutaj.