Wiem, że dla mnóstwa osób dwa miesiące bez zakupów to zupełna życiowa norma. Dla mnie to nie była norma. Myślę, że nie będzie przesadą, jeśli przyznam, że przez wiele lat byłam uzależniona od zakupów. Może nie patologicznie, może nie przejmowało to kontroli nad moim życiem, ale byłam.
Ma to z pewnością związek z wagą, jaką przywiązuję do wyglądu. Nie do tego, żeby być piękną i idealną, ale do tego, żeby wygląd mnie wyrażał. Odkąd pamiętam. Mam ubraniowe wspomnienia z przedszkola. Od drugiej klasy podstawówki zajmowało mnie to nieustannie. Jest to wręcz temat, który przerabiałam na terapii. Nie bez znaczenia jest w tym pewnie fakt, że jestem wzrokowcem. I mam podobno medium coeli w Byku, czy jakoś tak…I ładne rzeczy są dla mnie ważne. Jeśli wierzyć astrologii. Jeśli nie wierzyć, to i tak mam…
No dobra, to jak mi idzie ten odwyk?
Całkiem zacnie.
Nie chodzę na zakupy. Nie przeglądam stron sklepów z ubraniami. W ogóle mnie to nie interesuje. Zauważam, że chodzę cały czas w tym samym. Właściwie ilość noszonych rzeczy cały czas maleje. Za to częstotliwość prania wzrasta. Kilka swetrów, pod nie białe koszule, dwa płaszcze na zmianę, dwie pary butów, jedna czapka, dwa szaliki, dwie pary spodni…I jakoś się kręci.
Ma to swoje dobre i złe strony.
Dobre:
- zrozumiałam w czym mi dobrze i wygodnie i eksploatuję te zestawy intensywnie
- o wiele szybciej się ubieram
- o wiele mniej myślę o wyglądzie, bo po prostu czuję, że wyglądam wystarczająco dobrze, jestem sobą i nie ma o czym myśleć
- kiedy wchodzę do sklepu, w którym są ubrania (np. szukając czegoś dla dzieci) czuję…nie czuję niczego
Złe: (oczywiście tylko z pewnego punktu widzenia)
- większość czasu wyglądam bardzo podobnie i zaczynam tęsknić za jakąś odmianą; Utknęłam w combo spodnie+koszula+sweter+płaszcz+czapka i trochę się tym już nudzę. Nie jest to problem nie do rozwiązania, muszę pewnie wprowadzić trochę innych dodatków lub kombinacji. Zwalczyć lenistwo, w które popadłam przez wygodę szafy niemal kapsułowej.
Wyrzuciłam lub oddałam mnóstwo zalegających nienoszonych od lat bluzek i sukienek. Zaczynam nawet widzieć światełko w tunelu i jakiś zalążek porządku w szafie. Jeśli tylko uporam się z górą swetrów do uprania i starych staników do wyrzucenia.
Ilość ubrań, które posiadam, zaczyna mnie coraz bardziej drażnić i mam ochotę wyrzucać coraz więcej. Co będę stopniowo robić. Bez żalu oddaję ładne rzeczy mamie i koleżankom. Marzy mi się zupełnie kapsułowa szafa zawierająca nie za dużo elementów.
Na mojej liście potrzebnych zakupów wciąż znajdują się:
- idealny trencz: Ktoś na instagramie zapytał, co jest nie tak z moim obecnym trenczem. Nic. Po prostu nie jest idealny. Bo idealny byłby beżowy/karmelowy/kamelowy/jakkolwiek zwać ten kolor, z grubszego materiału i mieściłby się pod nim zimowy sweter. Mój obecny trencz jest zielony, cienki i sweter się nie bardzo mieści.
- idealna kurtka przeciwdeszczowa: Wydawało mi się, że taką będzie kurtka marki Stuttenheim, ale wciąż nie jestem pewna. A jeśli nie jestem pewna, to znaczy chyba jednak, że to nie ona. To ciężki element garderoby, bo musi łączyć funkcjonalność z nonszalancją, a o to wcale nie łatwo w przypadku kurtki na deszcz. Z drugiej strony, w tym roku nie pada za dużo. Może jej wcale nie potrzebuję?
Dołącza nowość:
- dobre jeansy: Zdrowe chudnięcie jest bardzo fajne, ale nie tak fajne, gdy ukochane ubrania, na których polegałam od lat, robią się luźne. Nie jest to tak (a może w ogóle) zauważalne w przypadku sukienek, niestety spodnie coraz bardziej się zsuwają. Nie wiem jak Wy, ale spodni to ja nie znoszę kupować bardziej niż jakiegokolwiek innego elementu garderoby…
Kupione ubrania:
W tym czasie kupiłam dwie koszulki i bluzkę do ćwiczeń, które naturalnie noszę na siłownię. W tej chwili nie wydaje mi się, żebym potrzebowała więcej ubrań tego typu, więc chwilowo wykreślam je z listy. Zauważyłam też, że brakuje mi ciepłego cardigana, który bez problemu wszedłby pod cienki płaszcz, więc go kupiłam bez wyrzutów sumienia. Chodzę w nim często i stał się częścią ubraniowej bazy.
Zatem sporo plusów, minus jest malutki, a cierpienie z powodu niekupowania…nie pojawiło się.
Po dwóch miesiącach coś, co planowałam na rok, chciałabym zostawić jako stały element życia. Może jeszcze dziesięć razy zmienię zdanie, ale wykreślenie z życia zakupów z nudów i dla rozrywki oraz nieustannego gonienia za nowinkami, sprawia mi radość. Może nie aktywną radość, nie budzę się rano z myślą, że jak wspaniale, niczego wczoraj nie kupiłam i dzisiaj też nie kupię, nie skaczę z ekscytacji, ale czuję się jakoś lepiej i spokojniej. I z ekscytacją myślę o tym, jak będzie wyglądać moja szafa w kolejnych miesiącach.