Założyłam tego bloga z zazdrości. Bo jakieś cizie robiły sobie zdjęcia w ciuszkach i czy ja jestem jakaś gorsza od nich? Więc też zostałam cizią w ciuszkach. Założyłam blog szafiarski. Miałam dwadzieścia jeden lat i dodawałam pierwsze wpisy z pokoju z wielkim oknem z widokiem na Dudley Drive w Glasgow. Za oknem szumiały wysokie drzewa.
Zdjęcia robili mi koledzy ze studiów, większość z nich jarała się fotografią. Czasem robił je chłopak, jak akurat odwiedzaliśmy się w weekend. Czasem mama kiedy przyjeżdżałam do Polski albo odwiedzała mnie w Glasgow. Potem wyprowadziłam się do Anglii i chłopak raz, dwa razy w tygodniu fotografował mnie nad kanałem w Woking. Po przeprowadzce do Londynu poznałam też trochę koleżanek, w tym Kat, która chciała zostać fotografem mody.
W którymś momencie uznałam, że nie jestem wystarczająco ładna i nie mam w szafie ani w życiu miejsca na nowe ciuszki, poza tym zdjęcia zajmują czas. Jestem za to w stanie naparzać felietonowe teksty jak głupia. Mogę napisać coś czytalnego na prawie każdy temat. Z czasem pisanie stało się coraz bardziej sensem życia. Jak dawniej, w liceum. Ja na moim pierwszy blogu, założonym cztery lata wcześniej.
Moją pierwszą współpracą były chyba szampony. Dostałam karton Pantene i czułam jakbym złapała Pana Boga za nogi. Od tamtego czasu dostałam mnóstwo różnych szamponów i nie tylko. Dzisiaj prezenty przyjmuję tylko od wybranych firm, mam managera, ustalone stawki za reklamę, działalność gospodarczą. Nie jestem żywicielem rodziny, ale w tym roku zarobiłam na blogu na pół nowego samochodu. Pecunia non olet.
Przez bloga, a może dzięki niemu, odwiedziłam Wrocław i Kraków. Występowałam jako prelegentka na Serialconie i piłam na bankietach, odwrócona plecami do Andrew Scotta (bo byłam w ciąży i nie piłam, więc na trzeźwo było mi wstyd zagadać), z widokiem na stolik, przy którym paliły znane polskie aktorki, prowadząc small talk ze scenarzystą, który pracował z Lee Pacem. Byłam panelistką na Blog Forum Gdańsk, mówiliśmy o depresji i były owacje. Dzięki blogowi czytelniczka wręczyła mi klucze do swojego mieszkania w Paryżu i odwiedzałam ją sporo razy. To wszystko było fajne. To wszystko było ciekawe. To wszystko było przeżyciem.
Dzięki blogowi znam wielu uznanych twórców. Janina przytulała mnie w hotelowej windzie, Magdalena Kostyszyn nocowała mnie na kanapie i tańczyła na moim weselu, Zwierza Popkulturalnego nazywam przyjaciółką. I tak dalej, i tak dalej.
Jedna dziewczyna napisała kiedyś do mnie, że może porobi mi zdjęcia. Inne dziewczyny przyszły na moje spotkanie fanowskie. To dzisiaj bliskie mi osoby, z którymi spędzałam jedne z najlepszych i najcięższych chwil życia. Jeszcze inna dziewczyna, znajoma mojej blogowej koleżanki, przyszła z polecenia, że podobno jestem fajna. Od słowa do słowa zaczęłyśmy rozmawiać o moim pomyśle na książce. Dzięki tym rozmowom kilka lat później skończyłam pierwszy tom powieści.
Nie zostałam człowiekiem wielkiego sukcesu. Nie jestem wielką girl boss. Moja kariera nie jest oszałamiająca. JESZCZE. Gdybym wiedziala to co wiem dzisiaj, założyłabym innego bloga i prowadziłabym go inaczej. Nie zostałabym cizią w ciuszkach, od razu pisałabym i może pisałabym z większym rozmachem. Ale teraz jestem stara i chyba nie chce mi się zaczynać od nowa. A przynajmniej nie z sześciomiesięcznym dzieckiem w domu. Poza tym z szafiarskiego okresu pozostały mi piękne zdjęcia. A także okropne. Ale pięknych chyba więcej.
Staram się w życiu niczego nie żałować. Blog dał mi przyjaźnie, wsparcie, społeczność, wyjazdy, konferencje, okazję do publicznych wystąpień, trochę pieniędzy…I inne sprawy, o nich w swoim czasie.
Może z perspektywy czasu zrobiłabym różne rzeczy inaczej, ale jedno wiem na pewno. Nie wyobrażam sobie życia bez niego. Bo dobrze mieć blog. Ba, wspaniale mieć blog.
Polecam każdemu.