Na samym początku – disclaimer. Nie uważam się za osobę bardzo stylową. Może nigdy nie będę się za taką uważać. Myśląc o osobach stylowych mam na myśli kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt i naprawdę nie dorastam im do pięt. Kiedy patrzę na siebie widzę wciąż Pokemona. Chociaż przy próbach bycia obiektywną, widzę dużą różnicę poziomu tego Pokemona w porównaniu z tym jak wyglądałam na przykład na studiach. Ewidentnie wyewoluowałam. Często się sobie nawet podobam.
Dlaczego zatem w ogóle piszę o stylu? Ponieważ są osoby, które twierdzą, że mam jakiś styl. Pomińmy już kwestię czy jest dobry czy nie. Są również osoby, które chcą wiedzieć jak go osiągnęłam. Także pretensje do nich, nie do mnie.
Disclaimer 2 – Oczyma duszy już widzę stwierdzenia, że komuś jest wspaniale w T-shircie i getrach, albo nie przejmuje się zupełnie tym jak wygląda bo to nie ważne i woli poczytać książki. Nie mam żadnego problemu z takim podejściem. Też lubię czytać. Jednocześnie mnóstwo osób chce wyglądać inaczej, lepiej, bardziej się sobie podobać i przejmuje się jak wygląda. I z tymi osobami dzielę się moimi doświadczeniami.
Wyjaśniwszy to sobie, przejdźmy do dalszej części tekstu.
Czym jest styl?
Ciężko to jednoznacznie określić. To się po prostu widzi. Takie je ne sais quoi, które albo masz, albo nie masz. Co więcej, możesz samej go nie widzieć, a ktoś inny to w Tobie widzi.
To coś z czym czujesz się dobrze, ale jeśli dobrze czujesz się po prostu w bluzie i jeansach, to nie znaczy, że od razu masz styl. Nie znaczy też, że nie masz. To zależy.
Są osoby, które mają styl w starym T-shircie i getrach, a są takie, które nie mają go będąc od stóp do głów odziane w Pradę czy Chanel.
Skoro wyjaśniliśmy już sobie, że o naturze stylu wiemy tyle co nic, to spróbujmy go teraz znaleźć.
Od razu zaznaczę, że nie jest to jakaś wielka filozofia i nie znam magicznych trików. To nie jest krótkotrwały proces. To znaczy jasne, w różnych programach o metamorfozach szybciutko odmieniają człowieka i dopasowują mu to w czym mu rzekomo dobrze, ale zwykle są to takie nieco, hm…bezpłciowe stylówki. Naprawdę własny styl to wynik poszukiwań. W tej chwili wydaje mi się, że jakiś styl mam, ale te poszukiwania trwały przynajmniej od gimnazjum. I nie był to proces liniowy. Miałam wzloty i upadki. Więcej upadków.
Zaakceptuj te upadki
Nie błądzi ten, co nic nie robi. Jeśli czegoś szukać, musisz wyruszyć w drogę, aby to odnaleźć. A na tej drodze są wyboje, zakręty i inne dziury.
Oczywiście można iść zawsze w klasykę i nosić biały T-shirt z jeansami i trenczem, a na specjalne okazje małe czarne sukienki, ale uważam, że żeby w tej klasyce wyglądać stylowo zamiast banalnie, też trzeba wypracować swój własny sposób na noszenie jej. Jeśli ma się styl i odpowiednie nastawienie, z banału można wyłuskać coś pięknego. Trzeba tylko nauczyć się jak. Uczenie się polega na błędach.
Zauważmy jednak, że nie chodzi tutaj o uczenie się z jakiegoś podręcznika “Jak się ubierać”. Wręcz przeciwnie. Podążając kropka w kropkę za tym co “odpowiednie” i “właściwie”, mamy szansę wyglądać jak u cioci na imieninach. A tutaj chodzi nam o drogę do oświecenia!
Obserwacja
Ludzie mijani na ulicy czy napotykani w kawiarni, kinie, gdziekolwiek, mogą być świetnymi nauczycielami. Mogą stanowić tak samo dobrą inspirację co zdjęcia z wybiegów. A nawet lepszą, bo to prawdziwi ludzie w prawdziwych ubraniach w prawdziwych sytuacjach.
Kiedy lata temu byłam na londyńskim Fashion Week, moją uwagę zwróciły nie te wszystkie osoby wystrojone do zdjęć i naszpikowane krzykliwymi elementami, żeby przyciągać fotografów, a nonszalancka kobieta pijąca szampana przy stoliku. Miała na sobie przepiękny prochowiec, czarną sukienkę i proste pantofle, a wyglądała jak główna bohaterka filmu. I chciałam być jak ona, a nie jak krzykliwie ubrane postaci. Chociaż jej nikt nie robił zdjęć…
To jest świetne miejsce do rozpoczęcia poszukiwań siebie. Jeśli nie wiesz co Ci się podoba, przypatrz się ulicy i zobacz kto Ci się na niej podoba.
Pinterest i instagram
Kiedyś wycinałam zdjęcia z kolorowych czasopism i wkładałam je do teczki. Im dłużej o tym myślę, wygląd i ubrania zawsze mnie pasjonowały…Nie jako samo strojenie się i dbanie o siebie, a jako środek wyrazu i estetyka. Teraz nie trzeba już wycinać z gazet, są lepsze narzędzia.
Mam na Pintereście tablicę o nazwie “Dream Wardrobe”. Zaczęła jako zbiór aspiracji i tego co chciałabym kupić, ale obecnie przypinam do niej głównie zdjęcia zestawów, których elementy mam w szafie. Nie aspiruję do balowych sukni, ale mam dziesiątki połączeń trencza z jeansami i swetrem. Kiedy nie wiem w co się ubrać, zaglądam na tablicę i dość szybko łapię połączenia, które mogą się danego dnia sprawdzić.
Instagram może działać na tej samej zasadzie, możemy zapisywać zdjęcia i tworzyć kolekcje. Mnie jeszcze podoba się posiadanie miejsca gdzie widzę w czym wyglądam dobrze (lub nie…).
Zdjęcia
Przejdę płynnie do kolejnego punktu czyli dokumentowania swoich zestawów.
Tutaj musimy oczywiście brać poprawkę na oczekiwania versus rzeczywistość. Dobre zdjęcie wymaga mnóstwa czynników, światła, pozy, obiektywu, umiejętnego fotografa, makijażu, fryzjera i tak dalej. Nie spodziewajmy się zdjęcia jak topowe influencerki czy modelki, tylko zdjęcia nas w ubraniach. Nie robimy go do druku, tylko dla siebie.
Czasami na zdjęciu widać lepiej czy dane kolory i faktury działają, czy coś nie zaburza sylwetki. Pamiętajmy jednak, że niektóre zestawy są też po prostu niefotogeniczne. Czy każdy nasz wybór powinien być fotogeniczny? Nie wiem. Może niekoniecznie. Ja wolę jeśli jest, ale ja zarabiam na moich mediach społecznościowych.
Wyjście ze strefy komfortu
Tutaj od razu biję się w pierś i przyznam, że jestem winna. Jeśli w czymś wyglądam dobrze, trzymam się tego i kupuję tylko takie rzeczy. Czasami w zbyt dużej ilości. Czy może raczej kupowałam, bo obecnie prawie w ogóle nie kupuję.
I jasne, jeśli lubimy jakiś typ spodni to dobrze mieć dwie pary, ale nie potrzebujemy pięciu czy siedmiu.
W moim przypadku chodziło o długie boho sukienki. Mam ich niemało, chociaż naprawdę świetnych jest tylko kilka. Reszta wpadła tak siłą rozpędu i rzadko je noszę.
Nie mam na myśli kupowania cekinowych sukienek jeśli zwykle chodzisz w dresie, bo to prosta droga do przepełnionej i przytłaczającej szafy, ale szukania czegoś nieco innego niż zawsze. Na chwilę obecną w ogóle unikam zakupów, zwłaszcza trzymam się z daleka od boho kiecek. Natomiast zaczęłam nosić na co dzień lycrowe legginsy z długą koszulą i płaszczem, bo zobaczyłam na zdjęciu z siłowni, że moje nogi wyglądają wtedy epicko. Malutka odmiana, a jednak odmiana.
Zresztą, w ogóle nie musisz niczego kupować. Możesz wciąż do przymierzalni coś nieoczywistego i zobaczyć czy może akurat trafiłaś w dziesiątkę. Przymierzenie nic nie kosztuje. Nawet te sama ubrania, które masz od zawsze, możesz założyć inaczej. I jeśli trafisz dobrze, to będziesz czuć, że to jest to. Czasami założysz coś o czym nigdy nie pomyślałabyś, że to fajne i nagle czujesz się bardzo dobrze. Innym razem to kłuje i mierzi.
Ubrania dobrane do stylu życia
Z tymi wspomnianymi sukienkami mam teraz kłopot o tyle, że mam ich mnóstwo, ale dwójka dzieci poniżej trzeciego roku życia podczas sezonu jesienno-zimowego nie sprzyja ich noszeniu.
Oczywiście, przyjdzie lato, moje dzieci będą większe i wrócę do sukienek, ale jeśli wiesz, że większość dnia spędzasz przy biurku na home office, to przyda Ci się inna garderoba niż jeśli codziennie chodzisz do pracy w centrum miasta i musisz trzymać się dress code’u.
Styl to nie moda
To ważny punkt. Styl nie musi mieć wiele wspólnego z trendami.
Uważam, że nie ma rzeczy niemodnych. Są brzydkie, kiczowate, ale nie niemodne. Bo z pewnością znajdzie się ktoś, kto potrafi założyć nawet największy koszmarek i wyglądać świetnie. I to jest właśnie kwintesencja stylu. Attitude. Je ne sais quoi. Wynikający z Ciebie.
Przykład? Modny jest atleisure i dresy. Jaki wspaniały pomysł, stwierdziłam. Zakładam płaszcz na dres i w drogę, myślałam. Kupiłam zatem jednokolorowy dres i…wyszłam w nim raz. Ponieważ czułam się okropnie. Tak, lubię spodnie dresowe, w zestawieniu ze swetrem, koszulą czy botkami i płaszczem. Ale pełen dres sprawia, że czuję się zaniedbana. Nie, nie uważam, że osoby chodzące w dresie takie są. Po prostu JA czuję się zupełnie nie sobą. Nie jest w moim stylu.
Wygoda to nie wymówka
Słyszę często, że ktoś nosi takie, a nie inne ubrania, bo są wygodne. Znów, nie ingeruję w wybory innych, jeśli są zadowoleni. Ale styl nie oznacza wcale niewygody. Można nosić jeansy, dresy i legginsy i wyglądać jak milion dolarów, a można wyglądać jak pięć dolarów. Kwestia jakości i zestawienia.
W sukienkach i rajstopach jest mi często tak wygodnie jak w spodniach (nie teraz, z niemowlakiem, ale kiedy chodziłam do pracy lub z większym dzieckiem – tak). W dobrym, lekkim wełnianym płaszczu i cienkim wełnianym swetrze jest mi wygodniej niż w puchowej kurtce. Oczywiście znalezienie takiego płaszcza i swetra czy innego połączenia, zabiera czas. Oczywiście, ktoś może czuć się i wyglądać wspaniale w puchówce. Różni ludzie – różne style – różne potrzeby.
Eksperymenty
Czasem noszę piżamę jako dres. Czasem noszę inną piżamę jako koszulę. Czasem maluję się czerwoną szminką, kiedy mam na sobie sweter, a czasem zakładam białą koszulę do trampek. Jeszcze kilkanaście lat temu ostro trzymaliśmy się zasad savoir-vivre’u i dobierania ubrań i dodatków odpowiednio do okazji. Czytałam w magazynach dla kobiet stwierdzenia, że nie należy nosić piżmowych perfum do puchowej kurtki. Obecnie szpilki i sportowa bluza nie są żadnym zaskoczeniem. A torebka pod kolor butów żadnym obowiązkiem. Skarpetki noszone do sandałów czy szpilek pojawiają się na wybiegach.
Zasady są od tego, żeby je łamać na swoje potrzeby.
Styl ma nie ten, kto kopiuje trendy, ale ten, kto je wyznacza.
Element własny we własnym stylu
Kiedy byłam dużo młodsza, myśl o tym, że mam założyć inne buty niż glany potrafiła spędzić mi sen z powiek. Dosłownie. Nawet przerabiałam te obsesje na terapii…Bo jeśli nie założę glanów tylko sandały które mi się podobają, nikt nie pozna, że jestem metalem! Obecnie nie zależy mi na byciu kimkolwiek poza sobą. Ubranie służy do wyrażenia mnie. I tak, trzymam się jakiejś wymyślonej estetyki, ale w tej estetyce mieszczą się i skóra i jedwab.
Czasem lubię nosić dres, a czasem zwiewne sukienki. Sandały, trampki czy sztyblety. Mam sporo rzeczy z innej kategorii tematycznej, suknie do ziemi i retro kożuch. Lubię łączyć ze sobą to co teoretycznie prezentuje inny styl.
Gdybym miała wskazać kilka cech charakterystycznych dla mnie, to byłyby to czapki i nonszalancja. Nie lubię, kiedy ubrania są zbyt idealne, zbyt dopasowane, dobrane, porządne. Nie chcę wyglądać jak dama, wolę wyglądać jak dandys/ka. Ładna sukienka z buciorami. Jeansy – najlepiej dziurawe. Płaszcze – najlepiej zwiewne lub oversize. To są moje wspólne mianowniki.
Nie szukamy czyjejś definicji, w której możesz się zamknąć, np. od dzisiaj noszę atleisure albo ubieram się jak paryżanka. To znaczy oczywiście, nikt Ci nie zabrania, ja się czuję wtedy ograniczona. Jeśli znajdziesz swój klimat, to bluza adidasa ze zwiewną sukienką i szpilkami może wyglądać szałowo. Ważne, żeby było to świadome i przemyślane, a nie przypadkowe.
Tak jak mówiłam, nie odkrywam Ameryki. To jest to co sama robię od lat i myślę, że mi się sprawdza.
PS Szukając zdjęć do wpisu stało się oczywiste kiedy zaczęłam więcej pisać zamiast pozować (2014), ponieważ było coraz ciężej znaleźć materiał. Od urodzenia dziecka też robi się coraz mniej zdjęć, a w końcu ten rok właściwie zupełnie przeniósł się na instagram. Ot, znak czasów.