Pamiętam jak w 2010 roku stałam na przystanku autobusowym naprzeciwko budynku w którym mieszkałam w Glasgow, na Hyndland Road. Byłam wtedy nieogarniętą i mocno spóźnialską studentką. Próbowałam odgadnąć czy mój autobus już odjechał czy dopiero przyjedzie. Powiedzmy, że brytyjskie rozkłady jazdy są mało pomocne, podając mniej więcej co ile minut pojawia się autobus.
Pamiętam, jak próbowałam połączyć się z internetem na moim telefonie i jak poddałam się, bo było to zbyt stresujące, zbyt wolno działało, nie wiedziałam ile zapłacę za tę przyjemność i w ogóle chciało mi się płakać. I przeklinać. Naraz. Byłam wtedy też bardzo emocjonalna…
Ten nieporadny “prasmartfon” posiadałam dziesięć lat temu. To było TYLKO dziesięć lat temu!
Od tego czasu większość naszego życia przeniosła się na telefon. Opłacam z niego rachunki. Czytam wiadomości i książki. Edytuję zdjęcia. Dzięki niemu zarabiam. Czytam. Oglądam. Uczę się. Wszyscy to robimy.
Bez telefonu da się żyć. Dziesięć lat temu nic mi się nie działo, jeśli zostawiłam go w domu idąc do pubu. Nie było na nim specjalnie niczego tak bardzo ciekawego. Teraz jednak życie jest łatwiejsze i często przyjemniejsze. A przynajmniej mniej frustrujące. Tak, w wielu aspektach KIEDYŚ BYŁO LEPIEJ, ale nie we wszystkich.
Jeśli odstawimy na moment wykłady o szkodliwości social mediów czy byciu uwiązanym na smyczy służbowego emaila dwadzieścia cztery godziny na dobę, to jakie te telefony są wspaniałe!
(Tak, to trąci banałem, jestem już chyba bardzo stara…)
Dyskusja o aplikacjach pod wcześniejszym wpisem zainspirowała mnie do podzielenia się moim niezbędnikiem. Nie ukrywam, że cieszy mnie wizja odkrycia nowych przydatnych narzędzi z Waszych rekomendacji.
Produktywność
Kindle: Nie lubię ebooków. Kupiłam sobie czytnik wiele lat temu i korzystałam z niego rzadko. Zapominałam go ładować, przesyłanie na niego ebooków było uciążliwe, ogólnie wszystko na nie. Ale jeszcze bardziej nie lubię nie czytać. A z dwójką dzieci, zwłaszcza jednym śpiącym na mnie, sięganie po książkę (nie metaforyczne, po prostu fizycznie sięganie po nią) było często niemożliwe. Natomiast telefon mam zawsze przy sobie. Po ściągnięciu aplikacji na telefon, przeczytałam na niej z marszu trzy książki. Podczas karmienia, gdy córka przysypia na mnie, wieczorem jak już uśnie, ale czekam z wyjściem z pokoju, żeby jej nie obudzić. Zamiast przeglądać social media, czytam. I w ten sposób zamiast dotychczasowej jednej książki miesięcznie, w minionym miesiącu przeczytałam cztery…Więc, wróć. Nie lubiłam ebooków. Teraz lubię. Chociaż przyznam, że chcę w ten sposób czytać specyficzny rodzaj książek. Opasłe powieści wciąż wybieram na papierze. Zawsze.
Ulysses: Nie jestem technologicznym guru i przez większość życia pisałam teksty na blog i książkę w Wordzie, a po przeniesieniu się na sprzęt Apple w notatniku i w pages. I to się da zrobić i nie jest to wielka filozofia. Przy przenoszeniu się na nowy komputer postanowiłam jednak ułatwić sobie życie. Kolega polecił Ulyssesa. I czuję się, jakbym całe życie jeździła na hulajnodze i nagle przesiadła się do auta z własnym kierowcą. Posegregowane folderki, widoczna ilość słów, znaków, paragrafów i długość czytania, teksty z oznaczanymi dedlajnami, wszystko zapisywane w chmurze, dostępne z telefonu. I minimalistyczny interfejs. Tak, aplikacja kosztuje rocznie 50 dolarów. Tak, można to wszystko ogarnąć sobie ręcznie. Ale nie chcę. Bardzo mi z nią dobrze.
Scannable: Mam nadzieję, że wkrótce świat biurokracji stanie się zupełnie cyfrowy i posiadanie drukarek będzie frywolnością. Nie cierpię drukarek z pasją. Są brzydkie, zagracają, tusz kosztuje. Poza tym muszę ruszyć cztery litery i podejść do drukarki. Jeszcze bardziej nie znoszę skanerów. Skanowanie na telefonie jest dla mnie zatem zbawieniem i przyspiesza moje przesyłanie dokumentów o milion procent.
Tak, wiem, takich aplikacji jest mnóstwo. Ale ta jest darmowa…
Dzieci
Wonder Weeks: Badania naukowe mniej więcej potwierdzają istnienie dziesięciu skoków rozwojowych w mniej więcej zbliżonym terminie. Ta aplikacja pokazuje, kiedy spodziewać się ich w przypadku konkretnego dziecka, jakich zachowań się spodziewać, sugeruje, jak można dziecko wspierać. W przypadku obu córek mniej więcej pokrywają się umiejętności, które zyskują i marudnośmi, które u nich obserwuję.
Ta aplikacja mnie służy do wyluzowania się i odpuszczenia, że to nie ja nagle stałam się gorszą matką, tylko dziecko po prostu ma taki okres. Minie, bo wszystko mija. Poza tym można wyglądać nowych umiejętności.
Wiem jednak, że są osoby, które bardzo stresuje, że znowu będzie gorszy okres i ładują się zamiast wyluzować. Także według indywidualnych potrzeb. Mnie pomaga.
Baby Feed Timer: Narzędzie do mierzenia czasu i ilości karmień. Można też logować pieluchy, sen, wagę, wzrost, odciąganie mleka, posiłki przy rozszerzaniu diety. Ktoś kiedyś wyśmiał mnie, że teraz to loguje się nawet kupy dzieci. Ten ktoś ma problem. Na początku życia z noworodkiem aplikacja była dla mnie wielkim wsparciem.
Kiedy położna pytała jak często karmię, kiedy na pogotowiu tłumaczyłam, po co przyjechałam i jak procentowo wygląda spadek apetytu ośmiotygodniowego niemowlaka (50%…), kiedy uznałam, że coś jest nie tak i je za często, po czym okazało się, że trzeba podciąć wędzidełko. Dzięki aplikacji widziałam prawidłowości (i nieprawidłowości). Dla mnie to nie śmieszne, mnie bardzo pomogło.
Aplikacja do skurczy porodowych: Obojętnie która. Jest ich kilka. Są darmowe. Zupełnie szczerze, używałam tego dwa razy w życiu, ale w momencie, kiedy używałam, była wszystkim. Łącznie z tym, że dzięki niej ruszyłam się do szpitala, bo skurcze były mało bolesne, ale w odpowiednich odstępach, mierzyłam je oglądając serial („Halston” z Ewanem McGregorem, jakby co). Zadzwoniłam do położnych, że w sumie nie boli, ale mierzę, że są co trzy minuty, więc co z tym fantem robić. Dość, że dwie godziny później urodziłam, więc dobrze, że jednak mierzyłam…
Jedzenie
Too good to go: Aplikacja mająca na celu ratowanie jedzenia przed zmarnowaniem. Restauracje, kawiarnie czy sklepy sprzedają produkty, których musieliby się pozbyć za dużo niższą cenę. Kupujesz kota w worku, bo nie wiadomo co wsadzą do siatki, najczęściej jednak jest lepiej niż gorzej. Czasem jest rewelacyjnie. Często żałuję, że nie było takich rzeczy gdy chodziłam na studia. Obecnie za kilka funtów zdarza się zgarnąć siaty jak dla bogaczy. Z wołowiną wagyu, organiczną pizzą i mlekiem, świeżymi warzywami, i tak dalej. Innym razem w piekarni dostaje się dziesięć pączków, dwie bagietki z nadzieniem, trzy kanapki i jeszcze chleb.
Poruszanie się po mieście
Citymapper: Powiedzieć, że kiedyś się spóźniałam, to nie powiedzieć nic.
Dzięki citymapperowi udało mi się pokonać tę wadę lub przynajmniej mocno zredukować spóźnienie. Aplikacja sugeruje trasy i połączenia, zarówno w transporcie publicznym, na piechotę jak i taksówką, szacuje czas przejazdu na podstawie odległości i korków na trasie, na żywo podaje czas przyjazdu autobusów czy metra.
W różnych krajach i miastach na pewno są różne podobne aplikacje, ale w Londynie citymapper jest najlepszy.
Dodaje mi pewności siebie, że o ile działa mi bateria i mam zasięg, mogę znaleźć drogę do domu z dowolnego miejsca, w którym się znajdę.
Nie jest to oczywiście wszystko czego używam. Edytuję zdjęcia w VSCO. Sprawdzam co się dzieje w przedszkolu w Famly. Używam aplikacji bankowej, dzięki czemu w prawdziwym banku bywam może raz w roku. Zamawiam taksówki przez Addison Lee, Bolta lub Gett. Mierzę ilość kroków w Health. Oglądam ASMR przed snem na YouTube. Kiedy dziecko zaśnie na mnie, wspomagam się serialami na Netflixie czy Apple TV. Z rodzicami zdzwaniamy się na Whatsappie lub messengerze. Znalazłoby się jeszcze pewnie kilka innych aplikacji, które weszły w nawyk, a o których nawet nie pamiętam.
Smartfony mają wiele pułapek, ale za te wszystkie funkcje jestem wdzięczna. Bez nich bym żyła, ale z pewnością byłabym bardziej zmęczona, bardziej sfrustrowana, więcej bym przeklinała pod nosem.
Tego używam ja. Co polecasz Ty?