Dzisiejszy artykuł (hu hu!) jest to w dużym stopniu kontynuacją, a może uzupełnieniem, tekstu o organizacji dla nieogarów. Rozwija wątki, które już poruszałam.
Są naukowe teorie o wyrabianiu nawyków, ja nie jestem naukowcem. Jestem tylko blogerką i aspirującą pisarką i kobietą po trzydziestce. To jest na tyle dużo lat, że jeśli chcę coś zrobić ze swoim życiem, to mam świadomość, że po prostu muszę to jakoś zrobić. Nie ważne jak, byle skutecznie.
Nawyki muszą wynikać z potrzeb. Kiedy czytam, żeby nie zaczynać dnia od internetu lub nie używać elektroniki w sypialni czy przed snem, to nie są moje potrzeby. Bo ja chcę sprawdzić maila, żeby ustawić co muszę zrobić tego dnia i chcę oglądać ASMR albo serial przed snem. Jeśli ktoś nie chce, albo uważa, że to złe – może sobie używać gdziekolwiek i kiedykolwiek ma ochotę. Mam na tyle lat, żeby kierować się tym co ja chcę, nie tym co ktoś wmawia mi za słuszne i niezbędne. Wtedy odpada połowa problemu, bo walczę o to na czym mi zależy, a nie z sobą, żeby się zmusić.
(Ale mam dzisiaj bojowy nastrój!)
Dzięki moim nawykom udało mi się rozwiązać trochę bolączek. Lubię moje codzienne nawyki. Zaczęły sprawiać mi przyjemność. Na koniec dnia wiem, że na pewno nie był do końca zmarnowany. Bo zrobiłam chociaż swoje minimum.
A zaczęło się od…
Planer
Któregoś dnia po prostu go kupiłam, zaczęłam używać i wszystko poszło z górki. Sam fakt rozliczania się z roboty pomógł ustawić sobie wszystko w głowie. Nie od razu, ale z czasem.
Kluczowym punktem w wyrobieniu nawyków jest dla mnie rejestrowanie ich i kontrolowanie jak idzie. Zapisuję swoje nawyki w plenerze i odhaczam każdy dzień, kiedy uda mi się je wypełnić. Postawienie ptaszka w rubryczce daje mi poczucie satysfakcji. Dziecinne? Głupie? Jeśli działa, to nie jest głupie.
Jest sporo nawyków, które chcę wprowadzić, ale jeszcze nie dałam rady. Jak codzienne łykanie witamin – potrzebuję tego, bo widzę, że leki i karmienie piersią i zima oddziaływują na mnie. Muszę też popracować nad regularnością w publikacjach oraz inboxem 0. I kilkoma innymi.
Nie jest to więc cudowny sposób, żeby zmienić życie za pstryknięciem palców, tylko narzędzie wspierające motywację i systematyczność, którą trzeba znaleźć w sobie. Pomaga też zobaczyć z czym sobie słabo radzę, bo jeśli mam odhaczać okienko codziennie, a nie odhaczam go ani razu przez tydzień, to nie ma wymówek, że “przecież nie jest tak źle i to nie tak, że w tym tygodniu ani razu nie gotowałam”. Braki wychodzą czarno na białym.
A same nawyki…
400 słów
To jest nawyk, który zmienił moje życie. Będę o nim tłuc, przypominać i powtarzać się. Bo wciąż dostaję pytania “jak zabrać się do pisania”, “jak pokonać niemoc”, “jak znaleźć wenę”. Nie wierzę w niemoc, nie wierzę w wenę. Wierzę w pracę.
Nie mogłam znaleźć sił, czasu i motywacji do napisania książki przez prawie dwadzieścia lat. Ha, ha, ha. Dzięki czterystu słowom dziennie napisałam ją w niecały rok, z małym dzieckiem w domu i będąc w kolejnej ciąży.
Nie miałam weny ani czasu pisać tekstów na blog. Dzięki 400 słowom obecnie mam rozpoczęte kilkanaście wpisów, które regularnie uzupełniam i problem braku tekstów niemal się rozwiązał. Czasami mam nieskończony tekst, owszem, bo nie zdążyłam albo skupiałam się na czym innym, ale ogólnie te teksty są. Trzeba nad nimi tylko przysiąść.
Moje tempo pisania jest obecnie dużo szybsze niż kiedy zaczynałam wyrabiać sobie ten nawyk i rozważam zwiększenie limitu do 500 dziennie.
Codzienne czytanie przez 30 minut
Wiem, że w dobrym tonie jest robić sobie wyzwania typu 52 książki w roku, zamiast przyznać się, że ma się problem ze skupieniem się na tekście.
Odkąd poszłam na studia, czytałam coraz mniej dla własnej przyjemności. Zawsze było tyle podręczników i artykułów, poza tym aktywnie działałam w telewizji studenckiej, imprezowałam i tak dalej. Oczywiście, czytałam, po prostu coraz mniej, bo wcześniej pożerałam książki. W stresującej pracy, pisząc wieczorami blog i oglądając seriale, miałam jeszcze większe problemy ze skupieniem się. Potem dziecko…
W którymś momencie ze zgrozą stwierdziłam, że przeczytałam chyba z pięć książek przez cały rok.
Wtedy narzuciłam sobie 30 minut dziennie, codziennie. Wyrabiałam je ze stoperem w ręku, przy karmieniu, przy usypianiu na telefonie, wieczorem jak dzieci zasną, w dzień kiedy śpią na mnie. W ten sposób z marnych kilku rocznie, wskoczyłam na prawie dwadzieścia w zeszłym roku (z ostatniej dwudziestej został mi jeden rozdział). W tym roku, przez trzy tygodnie stycznia przeczytałam dwie książki i kończę trzecią.
Tak, wiem, to śmieszne dla tych, co czytają rocznie setki. Ale dla mnie to jest kolosalna zmiana. A porównuję się ze sobą.
Wiem, że są audiobooki. Próbuję, naprawdę. Kupiłam audiobook pół roku temu, jeszcze go nie skończyłam.
Ćwiczenia
Nie ćwiczę codziennie, natomiast wyrobiłam w sobie nawyk, że muszę ćwiczyć, inaczej źle się czuję. Po prostu mi tego brakuje. W tej chwili ćwiczę dwa razy w tygodniu, staram się też codziennie spacerować przynajmniej pół godziny. W przyszłości chcę zacząć ćwiczyć trochę więcej.
Jeśli ktoś twierdzi, że nie znosi aktywności fizycznej, to uważam, że nie znalazł po prostu takiej dla siebie. Zanim zaszłam w drugą ciążę, w lockdownie, zaczęłam biegać. Chociaż wcześniej nie znosiłam biegać. Ale polubiłam, bo był to czas tylko dla mnie, łatwy do zaplanowania, regularny. Działało to stosunkowo dobrze. Miałam swoją aplikację mierzącą dystans i czas i sprawiało mi przyjemność bieganie coraz dłużej i coraz szybciej. Kiedy się ociepli, pewnie do tego wrócę. Przerwałam, ponieważ moje ciąże są zawsze jak paskudna choroba, od mdłości nie miałam nawet siły wstać z kanapy, co dopiero biegać.
Po tym jak urodziłam, odezwała się do mnie Ania z propozycją wspólnych treningów. I to dało mi efekty lepsze niż jakiekolwiek ćwiczenia kiedykolwiek w życiu. Wspominałam już, że zeszłam do mniejszego rozmiaru spodni. Czuję się silna, mam dobrą kondycję. Fakt, że ktoś inny jest zaangażowany w mój trening, bardzo mnie motywuje. Nie, nie potrzebujesz koniecznie trenerki. Ale mój wniosek jest taki, że każdy może znaleźć coś, co na niego podziała. Uważam też, że jeśli coś działa, to warto wydawać na to pieniądze.
Tak, można ćwiczyć we własnym zakresie. Nie potrzeba do tego specjalnego sprzętu, wystarczy podłoga i YouTube.
Ale ja tak nie umiem. Znów – wszystko co działa dla Ciebie jest super. Joga na dywanie, rower stacjonarny przed telewizorem czy profesjonalna wspinaczka albo bieganie maratonów…ważne jest, żeby to robić. Nieambitna i amatorska aktywność praktykowana jest lepsza od najambitniejszej aktywności istniejącej tylko w planach i wyobraźni.
Mindfulness Journal
Niemal wstydzę się o tym pisać.
Codziennie rano zapisuję trzy myśli i trzy plany na dany dzień.Wieczorem zapisuję podsumowanie, jak się czułam, co osiągnęłam, jak sprawię, że następny dzień będzie lepszy. To taki szablon, można zrobić sobie samemu inny, bardziej odpowiedni dla własnych potrzeb. Ja kupiłam dziennik, bo mi się podobał i chciałam zobaczyć czy będzie mi się w ogóle chciało go prowadzić. Póki co prowadzę niemal codziennie.
Dzięki pisaniu tego dziennika wiem, że głównymi momentami zapalnymi, które sprawiają, że czuję się źle, jest obecnie zmęczenie i słaby sen. Obecnie, bo jednak jestem na lekach i odpada mi cała gamą szkodliwych emocji, które potrafiły burzyć mi codzienność. Aż strach pomyśleć jak wspaniałe będzie moje życie, kiedy bobas zacznie przesypiać noce i trochę się życiowo ogarnie. Ta perspektywa jest zbyt piękna.
Ponadto widzę, że coś, co okropnie mnie denerwuje i przygniata rano, zwykle przestaje po kilku godzinach, a wieczorem o tym niemal nie pamiętam. Daje to dobrą perspektywę na to jak ważne to były problemy.
Wprowadzenie tych regularnych elementów dnia codziennego pozwoliło mi osiągnąć pewne cele i czuć się lepiej. Pamiętajmy o jednym. Nie wszystko jest kwestią organizacji. Będę to powtarzać do znudzenia. Doba każdego z nas ma taką samą długość, ale są różne rzeczy, które musimy w nią zmieścić i otrzymujemy różne wsparcie.
Nawyki powinny być też czymś co nam pomaga, nie sztuką dla sztuki. Nie ma się co nimi katować. Chyba, że mam ochotę katować się danego dnia intensywnym treningiem, to wtedy tak. Jeśli chcesz codziennie pisać/czytać/rysować/biegać/sprzątać/gotować/cokolwiek, to jest dobry sposób, żeby do tego dojść. Ale NIE MUSISZ. A na pewno nie musisz robić wszystkiego. Rób to co Ty chcesz.